Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kobylanka. Pani Kasia piecze wspaniałe torty i chleby z mąki własnego przemiału. Jest prawdziwą królową w domowej kuchni [ZDJĘCIA]

Halina Gajda
Halina Gajda
fot. archiwum prywatne
Kocha mąkę i kawę. Pierwszą mieli sama. Ba, właściwie to sieje zboże, dogląda, jak rośnie, pilnuje zbiorów. Bo jak zapewnia z całą stanowczością, nie ma piękniejszego zapachu, niż nuta świeżo zmielonego ziarna. Poza tym piecze. W zasadzie wszystko, od ciasteczek przez bułki, bagietki, chleby po piętrowe torty. Katarzyna Bugno z Kobylanki właścicielką jedynego chyba w Gorlickiem zarejestrowanego zakładu produkcji żywności w warunkach domowych.

Zaczęło się od młyna. Młyna Franka, który był marzeniem nie tyle jej, ile jej męża Wiesława. Po ślubie kupili maszyny, krok po kroku go budowali. Trwało to sześć lat. Sporo, ale okazało się, że porwali się na przedsięwzięcie, którego urzędnicy nijak nie mogli ugryźć. Tradycyjne młyny odeszły do przeszłości, w ich miejsce powstały całe kombinaty przetwórcze. Padało więc setki pytań i jeszcze więcej możliwych odpowiedzi. W końcu młyn ruszył, a ona zakochała się w… mące.
- O mące, to ja mogę godzinami opowiadać – śmieje się pani Katarzyna.

Oko wyczulone na mąkę

Wszyscy mówią do niej po prostu Kasia. Nawet nieznajomym, którzy rozpytują po okolicy, jak trafić do młyna Franka. W głosach czuć ciepło i sympatię.

- Rzeczywiście, ludzie kojarzą mnie ze śmiechem – mówi lekko kokieteryjnie. - No i z tą fryzurą. Od trzydziestu lat taką samą – dowcipkuje i potrząsa długim, wysoko związanym kucykiem.

Wracamy jednak do mąki. Otóż dowiadujemy się, że ma nie tylko specyficzny zapach, ale i fakturę. Kasia, gdy wsypuje zboże do żaren, już wie, jaka będzie mąka. Mówi klientom: ta tylko na chleb, a ta na wykwintne wypieki.
- Gdyby mi postawić dziesięć talerzy i na każdy wysypać inną mąkę, poznam, czy to sklepowa, czy zmielona w domu albo młynie – chwali się.
Od mąki do domowego chleba droga nie jest daleka. Wręcz naturalna. Tak było w jej przypadku. Mówi, że od trzech dekad pieczywo w domu, to spod jej ręki wychodzi. I żaden piekarnik nie wchodzi w grę. Ma porządny piec chlebowy. Bochnom życie nadaje bowiem ogień. Rozpalanie i pieczenie, to jak misterium.

- Dzień poświęcony pieczeniu chleba zaczynam tak o czwartej nad ranem – opowiada. - Bo piec trzeba odpowiednio nagrzać, a to zabiera kilka godzin – dodaje.

Aromat, który wydobywa się podczas pieczenia, rozchodzi się po okolicy. Nic więc dziwnego, że z czasem zaczęli pojawiać się amatorzy domowych wypieków. Jeden przyszedł: Kasia, tak bym zjadł taką świeżą pajdę. Upieczesz? No i piekła. W jakiś kolejny dzień inny przyszedł: gości mam wielkich, stół zastawić muszę, a taki chleb, to byłby rarytas. Na takie dictum odmówić też nie mogła. Po drodze gdzieś włączyły się w to wszystko ciasta i torty.
- W końcu uznałam, że trzeba to jakoś poskładać razem i założyć firmę. Bo ja chciałam podatki legalnie płacić – wspomina.

Rzadko spotykana działalność?

Chęci to jedno, rzeczywistość to drugie. I myli się ten, kto teraz pomyśli, że urzędnicy kłody rzucali jej pod nogi. Wręcz przeciwnie. Na widok petentki, która opowiadała o tym, jaki biznes planuje założyć, patrzyli z oczyma, jak spodki. Bo jak to: gospodyń, co opiekają wesela, komunie i święta, w regionie nie brakuje, ale żadna nie przychodzi do skarbówki zakładać firmy, bo podatki chce płacić.

- Ja się uparłam. Tak już mam, z domu to wyniosłam. Że jak się zarabia, to trzeba to robić z prawem i w przepisach – mówi.

Droga, którą sobie wymyśliła, łatwa nie była. Co się nabiegała od drzwi do drzwi, to jej. Urzędnicy, po pierwszym zaskoczeniu, przestali w końcu przecierać oczy. Zaczęło się wspólne zgłębianie niuansów w przepisach, żeby sprawę załatwić. I udało się.

- No i mam firmę. Nazywa się Zakład Produkcji Żywności w Warunkach Domowych – opowiada z dumą. - No i te podatki, co się ich tak domagałam, w końcu płacę – dodaje ze śmiechem.
Okazało się, że wcale nie musi mieć do tego osobnej kuchni w chromo-niklu i płytkach od podłogi do sufitu. Skala produkcji jest domowa, więc i kuchnia taka wystarczy. Owszem, trzeba mieć dodatkowe lodówki, raz w roku zrobić badanie wody, ale to dla niej żaden problem. Bo jest w swoim żywiole. Przepisu za to nie ma ani jednego. Nie znajdzie się żaden zatłuszczony zeszyt z obszarpanymi kartkami, kryjącymi tajne gramatury na tort czekoladowy.
Fachowe oko od razu widzi, że dwadzieścia deka cukru z tej paczki, to utrze się na puch z pięcioma żółtkami, a nie z siedmioma.
- Jaja domowe, mąkę z młyna za płotem, owoce ze sadu, konfitury z piwnicy, woda z własnej studni, wiśnie w nalewce do dekoracji też mojej roboty. Żadnych sztuczności, polepszaczy smaku i zapachu – wylicza.

Lubi dekoracje, ale bez przesady. Owszem, tort ma wyglądać, ale przede wszystkim smakować. Więc eksperymentuje, na przykład z 24-karatowym złotem.
- Jak najbardziej jadalnym – zapewnia.
Czekoladowe kule – samodzielnie przygotowane – pieczołowicie posypuje złotym proszkiem albo obkleja płatkami. Nie śmie przy tym żadna smuga powstać, nierówność, bo wstyd by było taki tort pokazać, a co dopiero klientowi wystawić. Owszem, zdarza się, że licho do garnka ogon wsadzi albo urok do piekarnika wpuści. Jak wtedy, gdy biszkopty żadną miarą wyrosnąć nie chciały. Rodzina zastanawiała się, co ta Kasia wyczynia: tort miał być jeden, a w kuchni, gdzie nie spojrzeć, upieczone słodkie krążki leżą.
- Piekarnik się psuł, spirale nierówno piekły – przyznaje po czasie. - Biszkopt musi być wyrośnięty – podkreśla. - Jak mam coś robić, to na sto procent. Albo wcale – zastrzega szybko.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto