Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jest w szymbarskim skansenie pewna wyjątkowa chata. Wójt zaprasza do niej, jak do siebie. Poznajcie tę niezwykłą historię

Halina Gajda
Halina Gajda
Jan Przybylski, wójt gminy Gorlice, od czasu do czasu zaprasza gości do Skansenu Wsi Pogórzańskiej w Szymbarku. Prowadzi wtedy gości do jednego z domów
Jan Przybylski, wójt gminy Gorlice, od czasu do czasu zaprasza gości do Skansenu Wsi Pogórzańskiej w Szymbarku. Prowadzi wtedy gości do jednego z domów halina gajda
Jest taki dom w szymbarskim skansenie, który stoi tuż przy bramie wjazdowej. Może nie wyróżnia się jakoś specjalnie wyglądem, ale na pewno historią. Nieznaną. Został sprowadzony z tej samej wsi, z przysiółka zwanego Dolne Miastko. Pierwotnie stał na wysokiej podmurówce, która kryła piwnicę…

Jan Przybylski, wójt gminy Gorlice, do skansenu przychodzi, jak do siebie. Tuż za bramą przystaje, rozgląda się lekko i powoli, ale naprawdę powoli kieruje się do pierwszego domu po prawej stronie wejścia. Goście, których czasem przyprowadza ze sobą, nieco zaskoczeni zachowaniem, idą posłusznie za nim, by nagle usłyszeć: witam w moich progach…

Szymbarczanie na seansie u Przybylskich
Jest czerwcowe popołudnie, gdy z panem Jankiem – jesteśmy tutaj w sprawach poza-gminnych – więc tak pozwolimy sobie do niego zwracać, przekraczamy próg rzeczonej chałupy.

- Tu sień była – mówi, gdy zatrzymuje się na chwilę. - Po lewej od wejścia były drzwi do kuchni. Mówiło się u nas, że to letnia kuchnia. Po prawej też była kuchnia, tyle, że jakby ukryta za pokojem. Tam mama gotowała i tam też przeczekiwaliśmy jesienne i zimowe chłody – dodaje.

Wspomina dalej: w sieni pod ścianą stała wielka skrzynia, która mieściła wszystkie rodzinne ubrania. Taka garderoba albo szafa. Nad nią – drewniane schody, które wiodły na strych. Latem czasem spaliśmy tam zakopani w sianie. Długo to nie trwało, bo wyganiał nas upał…
Robimy kolejnych kilka kroków. Po prawej od wejścia jest pokój. Tak samo, jak za Jankowego dzieciństwa.
- Był centrum życia rodzinnego, ale można powiedzieć, że trochę też sąsiedzkiego. Bo mieliśmy telewizor. Czarno-biały, którego marki już niestety nie wspomnę – snuje opowieść. - Pamiętam, że emitowany był serial „Chłopi”, na który przychodzili sąsiedzi, by oglądać Emilię Krakowską i Władysława Hańczę – dodaje.

Co więcej, mieli w domu telefon. Jeden z niewielu jeszcze wówczas w Szymbarku. Okoliczni mieszkańcy przychodzili, zamawiali rozmowy. Ten czy drugi zasiedział się, wieści ze wsi przyniósł, o swoich troskach czy radościach opowiedział. Przybylscy więc, chcieli czy nie, wszystkiego musieli wysłuchać.
- Tata się czasem na to denerwował. Mówił wtedy, że telefon z próg wystawi albo budkę telefoniczną założy – opowiada.

Ciasto pierogowe pieczone na płycie

Z pokojem sąsiaduje, wspomina już kuchnia. Nie jest duża, wręcz ciasna. Piec, bez kafli, za to z wyraźną grubą warstwą gliny stoi, jak odrysowany. Niewielki zapiecek, płyta, jakieś naczynia.

- Nie, nie pochodzą z mojego domu, ale mieliśmy bardzo podobne – wspomina. - Do dzisiaj mam w ustach smak ciasta, takiego zwykłego, jak na pierogi. Gdy od lepienia zostawał choćby kawałek, mama piekła go dla nas na rozgrzanej blasze. Zajadaliśmy się tym i nie mieliśmy dosyć – opowiada.

Okna domu wychodziły na dzisiejszą drogę krajową. Nawet te czterdzieści lat temu, była to arteria komunikacyjna. I wszyscy się na niej mieścili – chłop z konnym zaprzęgiem, motocykle, samochody, autobusy. Dla małego Janka było to dosłowne okno na świat. Mógł usiąść, oprzeć głowę na dłoniach, i spod przymkniętych powiek przyglądać się tym wszystkim furmankom, fiatom, syrenkom, czasem wartburgowi.
- Bywało, że prowadziłem całą komunikacyjną statystykę – śmieje się. - Bo liczyłem te wszystkie pojazdy, a wyniki dziennych obserwacji zapisywałem skrzętnie w specjalnym zeszycie – mówi.

Rodzinny metraż nie był za wielki. Choć była ich piątka, to nikt się nie zastanawiał nad tym, czy ma mało, czy dużo miejsca. Może dlatego, że zaczęła się budowa nowego domu? Już ze wszystkimi wygodami – łazienką, kuchnią, osobnymi pokojami dla dzieci i centralnym ogrzewaniem.

- Dzisiaj to nie do pomyślenia, żeby w domu nie było łazienki. A kiedyś tak się żyło. Sam zresztą przynosiłem wodę ze studni, którą grzaliśmy w wielkich garach na piecu. Była jedna balia, każdy po kolei z niej korzystał – wspomina. - Mama bardzo pilnowała, żeby nikt nikogo nie podglądał – dodaje ze śmiechem.

Gdy Przybylscy przeprowadzili się do nowego domu, starym zainteresował się skansen. Budynek został rozebrany belka po belce i na powrót złożony. Już bez podmurówki. Pozostałe pomieszczenia zostały zachowane. Pewnie, że nie ma już tych samych mebli, zapachów, widoku za oknem, garnuszka na piecu, ale zostały wspomnienia.
- Czy lepszych czasów? To trudno ocenić. Na pewno innych – mówi z zadumą.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto