Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Maks ma sześć lat, mieszka w Zagórzanach i bardzo potrzebuje pomocy

Halina Gajda
Halina Gajda
Maksiu z mamą Izabelą i tatą Krzysztofem. Wszyscy są teraz na kolejnym etapie terapii w klinice w Stawropolu
Maksiu z mamą Izabelą i tatą Krzysztofem. Wszyscy są teraz na kolejnym etapie terapii w klinice w Stawropolu fot. halina gajda
Maksiu ma sześć lat. Nie umie mówić, ale wie, że najbezpieczniej się czuje, gdy mama jest w pobliżu. Można wtedy wysypać klocki albo wyłożyć się na kanapie. Albo jeszcze przytulić do kudłatego psiaka, czworonożnego domownika. Nie są to długie chwile, bo jakaś niewidzialna siła każe mu zmienić pozycję, iść do pokoju, zajrzeć do kuchni. Na sekundkę, ulotną chwilę. Drżą mu rączki, więc mama cierpliwe nakłada jedzenie na widelec, a potem podaje do buzi. - Maksiu, musisz jeść, żeby mieć dużo siły - mówi do chłopca z czułością.

Koniec gorszego jedzenia. Żywność w Polsce jak na Zachodzie

Maks przyszedł na świat w październiku 2013 roku. Już na starcie zamiast przytulnego domu i kolorowego łóżeczka miał szpitalną salę, pikające urządzenia, wokół twarze, których nie widział, ale czuł, że są obce. Powracające zapalenia płuc nie poddawały się lekom i stosowanym terapiom. Dlaczego? Skąd się wzięły? Czemu nie dawały się pokonać? Tego próbowali się dowiedzieć lekarze.

Życiowy start na oddziale intensywnej terapii

- Maks wracał do szpitala trzykrotnie - wspomina mama, Izabela Szpyrka. - Ostatni raz sytuacja była już tak trudna, że trafił na oddział intensywnej opieki medycznej. Walczył o każdy oddech, o bicie serduszka, które wisiało na włosku - dodaje cicho pani Izabela.

W końcu powoli, kroczek po kroczku, tyle co narodzone życie, zaczęło dawać odpór chorobom. Wydawało się, że teraz jakoś już będzie.

Dom, ciepło, troska, morze miłości i czułości - w nich rodzice upatrywali remedium na osłabione ciałko i smutek w oczkach.

Domyślali się, w zasadzie widzieli, że nie wszystko idzie tak, jak w podręczniku o opiece nad noworodkami. Tłumaczyli sobie, że to wszystko przez chorobę, szpitale, dziesiątki dawek leków. Wierzyli, że z czasem wszystko się jakoś wyrówna, ułoży, dotrze. Rzeczywistość przyniosła coś zupełnie innego.

Jest listopadowy wieczór. Maks siedzi na wielkiej sofie. Obłożony poduszkami, strzeżony przez kudłatego przyjaciela, który jakimś cudem rozłożył się na wąskim oparciu mebla, tuż nad głową chłopca. Wystarczy, że ten się ruszy, a zwierzak momentalnie nadstawia uszu, podnosi leciutko łeb, jakby mówił: niech no tylko ktoś spróbuje naruszyć spokój mojego przyjaciela, a będzie miał ze mną do czynienia…

Dom jest duży, więc czasem w przypływie radości biegają wokół wielkiego salonu. Psiak więcej, jakby chciał zachęcić chłopca: no chodź, zobacz, jak fajnie! Maks pewnie chciałby, ale znowu ta niewidoczna siła bierze nad nim górę. Nie może utrzymać równowagi, upada, płacze. - Synek ma sześć lat, ale wciąż nie mówi. Wciąż używamy też pampersów, bo nie potrafi pokazać, że chce do łazienki. Nie jest w stanie sam zjeść zupy, ubrać się, umyć - mówi cicho mama.

Rodzice pomagają mu we wszystkim, są czujni przez całą dobę, tydzień, miesiąc, kolejne lata. Jeżdżą od lekarza do lekarza, na jedną, drugą, dziesiątą terapię, rehabilitację, konsultację. - Neurolog zlecił rezonans magnetyczny. Chciał wiedzieć, co się dzieje w głowie naszego synka. Okazało się, że u Maksa doszło do zniekształcenia ciała modzelowatego - opisuje dalej mama.

Szybki rekonesans wyjaśnia sprawę. Najkrócej ujmując, wspomniane ciało odpowiada za komunikację pomiędzy prawą i lewą półkulą mózgu, które tak naprawdę są odrębnymi rejonami ludzkiego mózgowia. Ma od sześciu do dziesięciu centymetrów długości. Niewiele, zważywszy, że decyduje o wielu powikłaniach, które determinują rozwój malucha. To tam tkwi główna przyczyna wszystkich kłopotów i dolegliwości. - Po dokładnych badaniach okazało się, że do uszkodzenia mózgu doszło w wyniku działania wirusa, który zaatakował go jeszcze w wieku prenatalnym - opisują rodzice.

Logopeda, neurologopeda, psycholog, pedagog, fizjoterapeuta, integracja sensoryczna, dogoterapia, hipoterapia - wszystkich tych trudnych słów uczyli się przez ostatnie lata. Odmieniali je, zresztą nadal odmieniają przez wszystkie przypadki. Znają na pamięć adresy gabinetów, nazwiska lekarzy, pewnie niejeden numer telefonu potrafiliby wymienić z głowy. Łapią się wszystkiego, czego tylko można.

Nitka nadziei zawiodła ich pod gruzińską granicę

Rozmawiamy, gdy Maks dołącza do nas. Ktoś obcy w domu zaciekawia go. Odważnie podchodzi i łapie za rękę. Robimy kilka rundek wokół salonu, idziemy do jego pokoju po zabawkę, której akurat zapragnął. Mama bierze go na ręce, sadza przy stole. Chłopiec szybko wykręca się, chce zmykać. Dostaje klocki.

- Kłopoty z koncentracją sprawiają, że nie umie się dłużej skupić na zabawie - wyjaśniają rodzice. - Trzeba mu cierpliwie pokazywać, przekonywać, przypominać, że można z nich zbudować domek, wieżę, można z nich zrobić pociąg - opisują terapeutyczne zmagania.

W jaki sposób trafili na blog matki dziecka z podobnymi jak u Maksa problemami, już nawet nie wiedzą. Sieć rodziców niepełnosprawnych dzieci jest gęsta jak pajęczyna w jaskini. Każda nitka jest ważna, bo prowadzi do jakichś doświadczeń. Złapali taką nitkę, która zawiodła ich do Rosji, do Stawropola, wedle Wikipedii - czterystutysięcznego miasta przy granicy z Gruzją. Przeczytali opowieść o terapii, o mikropolaryzacji, o stymulacji języka, bioakustyce, którą stosują tamtejsi lekarze. I o efektach. Dobrych. Nad podziw. Decyzja była szybka - jedziemy, próbujemy. Zebrali dokumentację medyczną, dostali kwalifikację, załatwili wizę i któregoś dnia wsiedli w samolot do Moskwy, by kilka godzin później przesiąść się na kolejny, do Stawropola. Zawieźli tam bagaż swojego niepokoju, ale też nadziei.

- Podczas jednej takiej sesji, lekarze zakładają na głowę Maksa „czapeczkę” z elektrodami, przez które przepływa prąd o określonej częstotliwości. W ten sposób pobudzają korę mózgową, chcą sprawić, by tkanki nerwowe podjęły właściwą pracę - wyjaśnia mama.

Tak samo pobudzany jest język, brzuszek.

By terapia przyniosła efekty, potrzeba jeszcze czterech-pięciu wyjazdów. Każdy to około 20 tysięcy złotych. Do tej pory jakoś dawali sobie radę, ale finansowe zapasy powoli się kończą.

W zasadzie już się skończyły. Przez kilkanaście lat pracowali za granicą, zamiast na Malediwach wakacje spędzali w Zagórzanach - na budowie domu. Miał być azylem, bezpieczną przystanią. I taki jest. Sielski wydawałoby się scenariusz pokrzyżowała choroba Maksia. Nie mają w zasadzie innych planów jak te związane z dzieckiem - rehabilitacje, terapie, zajęcia. I wiedzą, że dalej już sami sobie nie poradzą. W różnych sytuacjach różna jest miara sukcesu. Szpyrkom wystarczyłoby, żeby Maks umiał powiedzieć najprostsze słowa, pokazać, że potrzebuje iść do toalety. Chcą skończyć terapię, ale do finału potrzeba 75 tysięcy złotych.

Stanęli pod ścianą - poproszą o pomoc dla swojego dziecka albo będą zmuszeni do rezygnacji. Nikt nie chciałby stanąć przed takim wyborem. Jakiekolwiek byłby rokowania, nadzieja tli się do końca. I nikomu nie wolno jej odbierać.

Trzy niedziele dla Maksia - szukajcie wolontariuszy i stoisk

8 grudnia 2019 roku po mszach św. przedpołudniowych w kolegiacie Bożego Ciała w Bieczu przeprowadzona zostanie akcja sprzedaży pierniczków, ozdób świątecznych i ciast. Tydzień później podobna akcja odbędzie się w parafii św. Anny w Bieczu. Tego samego dnia, podczas wigilii na bieckim rynku, będzie można zaopatrzyć się we wszelkie świąteczne ozdoby. Cały dochód z ich sprzedaży zostanie przeznaczony na leczenie chłopca. W czasie, gdy biecki rynek rozbrzmiewał będzie kolędami, w parafiach w Zagórzanach i Libuszy rozłoży się świąteczny kiermasz - wszystko z myślą o naszym małym bohaterze.

Wielki finał zaplanowany został na 21 i 22 grudnia. W Gorlicach podczas Małopolskiego Jarmarku Świątecznego nasza redakcja wespół z rzeszą wolontariuszy rozprowadzała będzie najpiękniejsze świąteczne stroiki. Poza tym będzie sianko, opłatki, jemioła. Takich gałązek, jak u nas - nie znajdziecie nigdzie indziej. Za wrzutkę do puszki będzie można zabrać do domu kilka gałązek albo całą kiść. Bądźcie z nami!

Na portalu siepomaga prowadzona jest zbiórka pieniędzy potrzebnych na dalszą terapię.
Chłopca można wesprzeć TUTAJ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Maks ma sześć lat, mieszka w Zagórzanach i bardzo potrzebuje pomocy - Gazeta Krakowska

Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto