Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sękowa. Grupa "My dla Przyszłych Pokoleń" i prołziakowe warsztaty na sto park rąk. Tego Orlik jeszcze nie widział

Halina Gajda
Halina Gajda
Wideo
od 16 lat
Jeśli ktoś nie ma pomysłu na zaangażowanie lokalnej społeczności w działanie, to niech bierze przykład z nieformalnej grupy „My dla Przyszłych Pokoleń”, która od wiosny tego roku działa w Siarach. Najpierw – w dużej mierze własnym sumptem – wyremontowali sobie lokum, które stało się ich siedzibą, a teraz zorganizowali warsztaty pieczenia prołziaków. I to był strzał w dziesiątkę, bo tylu rąk chętnych do zagniatania ciasta jeszcze chyba Sękowa nie widziała.

Ekipa z „My dla Przyszłych Pokoleń” od rana dmuchała w niebo, żeby przegonić ciężkie chmury, które zwisły nad sękowskim Orlikiem. Bo jakże to – piec przywieziony, drewno narąbane, mąka odmierzona, kwaśne mleko idealnie ścięte – i deszcz miałby wszystko zniweczyć? Zwłaszcza że lista chętnych do udziału w warsztatach była długa i wszyscy, jak jeden, stawili się o wyznaczonej godzinie chętni do zagniatania ciasta.

Prołziak łączy pokolenia

Nie wiemy, czy dmuchanie było tak skuteczne czy po prostu niż poszedł sobie dalej, ale aura wytrzymała. Czasem tylko upuściła po kilka kropel deszczu. Punktualnie o 18 się zaczęło. Pod okiem Iwony Rudek z Piekarni Polskich na solnicę zaczęła sypać się mąka. Dużo mąki. Coraz więcej – papierowa torba zdawała się nie mieć dna. Później na to wszystko wybite zostały jajka, posypała się sól, szczypta cukru i oczywiście wspomniane kwaśne mleko.

- No i prołza, czyli soda oczyszczona – wyliczała składniki Iwona Rudek z Polskich Piekarni w Libuszy, która wraz z Renatą Szczepanik z grupy „My dla Przyszłych Pokoleń” kierowała kulinarnym zamieszaniem.

Szybko okazało się, że proste danie ma tylu amatorów, że w pewnym momencie ciasto zagniatało równocześnie trzy albo nawet i cztery pary rąk. Gdy ktoś pytał o przepis, obie odpowiadały wzruszeniem rąk: nie ma przepisu, trzeba mieć tylko wyczucie.
- Jeszcze trochę trzeba wyrobić – instruowała pani Iwona dwie kilkulatki, które umączone po łokcie z zacięciem przygotowywały półprodukt.

Kuchnia babć i dziadków wiecznie żywa

W tym samym czasie pani Renata została samozwańczym dyrektorem kuchni-amerykanki. Pilnowała nie tylko ognia pod płytą, ale też tego, by spragnieni sodowych placuszków nie zjedli ich na surowo. Co chwila słychać było gromkie: dwa są gotowe – komu, komu? Albo zgoła inaczej: jeszcze chwilę musi się podpiec, cierpliwości!!!

Kuchnia, tak zwana amerykanka była rozgrzana niemal do czerwoności. Nie tylko z powodu ciepła, ale też... wspomnień. W dobie kuchenek mikrofalowych, płyt indukcyjnych i gotowania na parze, była jak powrót do przeszłości.

- Trafiła do nas przed rokiem - przypomina Iwona Tumidajewicz, dyrektorka Gminnego Ośrodka Kultury w Sękowej. - Dostaliśmy ją do rodziny Sekułów z Siar, wyremontowaliśmy i teraz doskonale służy właśnie takim warsztatom. Już dzisiaj mogę zdradzić, że czeka ją prawię międzynarodowa kariera, bo zostanie wykorzystana podczas Festiwalu Wina Węgierskiego, który odbędzie się u nas jeszcze w lipcu - dodaje.

Wracając jednak do prołziaków. Jako dodatek do nich, w dwóch miskach czekało masło. Jedno zaprawione czosnkiem, drugie – ziołami. Topiło się podczas smarowania po gorącym placuszku. I jakoś nikomu nie przeszkadzały kalorie, nikt nie był na diecie, nie było oświadczeń typu „nie jadam kolacji”. Wszyscy natomiast oblizywali brody i palce z masła i pomrukiwali pełnymi ustami: ale dooobre...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto