Było kameralnie, ale naprawdę fajnie. Przez to, że nie przetaczały się tłumy, można było przy każdym z rękodzielników przysiąść, podpatrzyć, jak pracuje, zapytać o wszystko. Pod jabłonią, przy białej chacie swoje stoisko rozłożyła Agnieszka Barszcz-Bylica. I zdradzała chętnym tajniki wikliniarstwa. Był też lutnik, który opowiadał o tym, jak robi się skrzypce. Były panie z Łomnicy-Zdroju, które z niezwykłą zręcznością prezentowały coraz mniej znaną sztukę wyrobu czapek. I o dziwo, bez drutów czy szydełka, ale na specjalnej konstrukcji, przez którą przeplatały kolorowe włóczki. Były prawdziwymi mistrzyniami – okrycie głowy powstawało w mgnieniu oka.
Można też było popróbować malowani na szkle albo zmierzyć się z garncarstwem. I to chyba właśnie ono cieszyło się największą popularnością. Plastyczna glina, woda, cicho pracujące koło – czego chcieć więcej. Nikomu nie przeszkadzało, że fartuszek potrzebny, że ubrudzić się trzeba. Zrobienie własnymi rękoma miseczki na poranne płatki z jogurtem, było doświadczeniem bezcennym. Ci, którzy niekoniecznie chcieli sięgać po nici, wiklinę, włóczkę, czy wspomnianą glinę, mogli po prostu kupić gotowe wyroby.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?