Ksiądz Andrzej dzień zaczyna wcześnie, około godz. 4.30. Wtedy dzwoni budzik. Szybko wstaje, ubiera się. Do szpitala ma niedaleko - kilkadziesiąt kroków, ale chce być w nim jeszcze przed godzina 6. Ma na sobie sutannę. Na jego piersi spoczywa bursa, czyli ozdobna, sztywna torebka z tkaniny, w której kapłan nosi Najświętszy Sakrament.
Od razu kieruje się na oddziały. Na każdym wita się ze wszystkimi, jak ze starymi przyjaciółmi. Nie ma znaczenia, ile kto pracuje i jakie stanowisko zajmuje. Do każdego zagada, zażartuje, uśmiechnie się. Tym którzy kończą dyżur życzy odpoczynku. Ci, którzy go zaczynają słyszą ciepłe życzenia: niech będzie spokojnie. Pośród szpitalnych łóżek takie słowa mają szczególne znaczenie ale i wydźwięk - nie biologia decyduje o naszym człowieczeństwie, ale relacje: miłość, akceptacja, szacunek dla drugiego człowieka.
Zaczyna od chirurgii, bo wsparcie jest najbardziej potrzebne
Kapłański obchód zaczyna zazwyczaj od chirurgii, bo tam tam jest najwięcej potrzeb wsparcia - pacjenci najnormalniej w świecie boją się zabiegów, operacji.
- Szczęść Boże, szczęść Boże - niesie się po oddziale. - Piękną pogodę mamy, prawda? Spokojnie, będzie dobrze, Pan Bóg pokieruje tak ręką chirurga, żeby było dobrze - zapewnia pewnym głosem.
Zajrzy na ginekologię, gdzie mamy czekają na swoje dzieci, na neurologię i internę. Ten ostatni, to największy z oddziałów. I pacjenci w różnym wieku.
- Każdego dnia odwiedzam wszystkich, w sumie około 400 osób - dopowiada ksiądz. - Rocznie w naszym szpitalu udzielanych jest ponad 80 tysięcy komunii. - Wszystkich zachęcam do skorzystania z sakramentu namaszczenia chorych - opowiada. - I tłumaczę przy okazji, że wcale nie jest tak, że udziela się go tylko umierającym - dodaje.
Nie poddał się nawet w okresie, gdy szalał covid, a większość lecznicy została zaadoptowana na potrzeby zakażonych koronawirusem. Ubierał wtedy stosowny strój, ktoś wypisywał mu na nim wielkimi literami „kapelan” albo „ks. Andrzej” i szedł. Wiedział, że dla wielu chorych niezwykle ważna była sama świadomość, że jest przy nich, że mogą skorzystać z sakramentów.
- Teraz jest już spokojniej - wspomina. - Oddziały powoli wracają do normalnej pracy. Gdy rozmawiamy, w szpitalu, chorych na covid jest zaledwie nieco ponad dwudziestu - dodaje.
W sumie obchód zajmuje mu około trzech godzin, ale z telefonem nie rozstaje się nawet na chwilę. Śmierć nie zna zegara, może być potrzebny w każdej chwili.
- Dość często bywa tak, że dostaję telefon z oddziału ratunkowego - opowiadał. - Często trwa jeszcze wprawdzie reanimacja, a doświadczone pielęgniarki wiedzą, że ich pacjent jest blisko przejścia na druga stronę - dodaje.
Pytany o najtrudniejsze chwile w czasie tego niemal ćwierćwiecza pracy, po krótkiej chwili namysłu odpowiada zdecydowanie: śmierć młodych ludzi, bywało, że dzieci.
- Muszę wtedy przyjąć na siebie cały żal rodziców, zadających pytanie o to, dlaczego Bóg pozwala na takie tragedie - mówi cicho.
I choć gardło bywa w takich chwilach ściśnięte, a w głowie kołaczą się setki myśli - nie zamieniłby miejsca swojej posługi na żadne inne.
Codziennie, o 15, ks. Andrzej odprawia w szpitalnej kaplicy mszę świętą. Przed Eucharystią siada w konfesjonale i spowiada. Wieczorami bierze do ręki gitarę. Czasem idzie z nią odprawić nabożeństwo drogi krzyżowej między tych, którzy krzyż choroby niosą tutaj co dnia.
Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?