Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Gomoła: Buduję na strzępach informacji

Halina Gajda
fot.halina gajda
Rozmawiamy z Krzysztofem Gomołą, gorliczaninem, niegdyś burmistrzem miasta, dzisiaj obserwatorem i … poetą.

Czuje się Pan jak błazen?
Nie. Skąd takie pytanie?

Z fraszki, którą napisał Pan, chyba o samym sobie. Jest krótka, więc zacytuję: W czapce błazeńskiej idę sam, Przez wieku już połowę, Na szczęście wiem, że ciągle mam, Pod tą czapeczką głowę.
A, to! W tej przeciętności, która nas otacza, każde inne spojrzenie na rzeczywistość bywa odbierane jako szaleństwo, jakiś inny stan świadomości. Zapewniam, że obracam się w realnym świecie, tylko niekiedy dopasowuję słowa do rzeczywistości, jak kowal dopasowuje podkowę koniowi.

Jak tak czytam, to mam wrażenie, że podobną rytmikę słyszałam już u Kochanowskiego czy Krasickiego..
Nie bez przyczyny. Wie pani, jestem leniuchem, a właściwie leniwcem. (śmiech) Jak już wejdę na tę swoją gałąź, to siedzę i pałaszuję liście, drzemiąc od czasu do czasu. Skoro w kilku słowach można zawrzeć prawdę, to po co czytelnika zanudzać wielostronicowymi wywodami? Zresztą, jak zobaczy takie wielkie dzieło, to się przestraszy i w ogóle nie zacznie czytać, albo nie doczyta do końca, bo się znudzi. A tak, w tych kilku słowach, ujmuję co mi w głowie siedzi.

Co Pana inspiruje?
Oceniam rzeczywistość według własnych doświadczeń, według własnej wiedzy. To mój wzorzec świata, a ten biedak, który czyta co mi spod pióra wyszło, może się z nim zgodzić, ale przecież nie musi. A co mnie popycha do pisania? Hmm, pojawia się jakaś myśl, która zaczyna drążyć mi w głowie dziurę, prześladować w ohydny sposób. Czasem trwa to pół godziny, czasem trzy dni. Jedynym sposobem, by pozbyć się tego uczucia, uwolnić się od niego, jest załapać za pióro. Zazwyczaj nie poprawiam tego, co już napisałem. Bo pierwsza myśl jest najlepsza, choć zdarza mi zastanowić, czy Pan Bogusław Diduch chciałby zaśpiewać, com napisał. (śmiech). A jakby chciał, to czy się to w ogóle da zaśpiewać.

Od kiedy trwa to pisanie?
Od liceum - grubo ponad czterdzieści lat. Chyba nawet więcej... Zresztą, tego co mam w kilku domowych szufladach za nic nie wyciągnąłbym na światło dzienne. Sam nie nazwałbym też siebie poetą.
Jest piękne słowo – rymopis.

Ot, skromność.
Raczej zażenowanie. Człowiek dojrzewa i to, co kiedyś wydawało mu się odkryciem, dzisiaj już takie nie jest. Świat się zmienia, my też…

A własne życie? Nie jest inspiracją?
Gdyby tak podejść do sprawy, to musiałbym mieć bogaty życiorys. (śmiech) I przeżyć ze czterysta lat. Nie przelewam swojego życia, tak samo jak nie podpatruję innych zza firanki, nie grzebię w cudzych życiorysach. Buduję te moje dzieła na podstawie strzępów informacji i patrzę na reakcję odbiorców. Najczęściej są nimi przyjaciele i znajomi. No i jak sam odbieram, to co napiszę.

Świat usłyszał o Panu dopiero teraz.
Namówił mnie duet: Panowie Zdzisław Tohl i Bogusław Diduch. Stwierdzili, że zorganizują wieczór autorski. A Pan Bogusław Diduch umuzycznił kilka z wierszy w taki sposób, że wydobył z nich coś czego ja bym się nie spodziewał, że zostało zawarte. Przy okazji zmusili mnie do napisania pastorałki, która okazała się odrobinę uszczypliwa.

Samorządowiec – literat, to raczej mało spotykane. Politycy, nawet ci na lokalnym poziomie, z całym szacunkiem dla nich, nie stosują na co dzień literackiego języka, ale taki strasznie urzędniczy. W pismach to doskonale widać.
Ja byłem wyjątkiem. Częstokroć moi podwładni musieli po kilka razy przepisywać pisma. Szczególnie te, które trafić miały do ludzi. Uznałem, że skoro ja mało z nich rozumiem, to co mają powiedzieć ci, którzy nie są tak biegli w prawniczych sformułowaniach, ustawach, przepisach. Chyba mnie za to – podwładni oczywiście – nie lubili za bardzo. Tak na marginesie – jestem z wykształcenia... chemikiem.

Jeszcze lepiej! Chemik-samorządowiec-poeta. Frapująca mieszanka. Myślałam, że ma Pan humanistyczne wykształcenie.
Jedno drugiemu nie przeszkadza. Chemia zawsze mnie interesowała, ale nie przeszkadzało mi to, w wertowaniu domowej biblioteki. Mieliśmy w domu starą, ogromną szafę wypełnioną książkami. Za punkt honoru mieliśmy przeczytanie Verne`a czy Sienkiewicza. Bardziej pasjonowała mnie literatura polska, bo traktowała o tym co bliskie, na wyciągnięcie ręki. A Verne? Cóż, pozwalał pobujać w obłokach. Co więcej, zawsze potrafiłem się wytłumaczyć z każdej przeczytanej książki. Dopiero na studiach zapał nieco opadł. Czytałem to, co było mi potrzebne do nauki. Chemię wybrałem, po to by mieć sposób na poradzenie sobie w życiu. A czytanie traktuję jako „dociążenie”.

To znaczy?
Podobno sprawność mózgu rośnie wraz z obciążeniem. Coś jak lokomotywa parowa – im więcej naładujemy do wagonów, tym więcej z siebie da.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto