Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Żydowski pogrzeb to był rytuał, z płaczkami w roli głównej

Tomasz Pruchnicki
W domu przy ulicy Kościuszki 28 godzinę temu zmarł stary Żyd o imieniu Elizer. Jest późne popołudnie w środę 26 sierpnia 1936 roku. Zgodnie z tradycją jutro późnym wieczorem ciało zmarłego ma spocząć w grobie na cmentarzu przy ulicy Stróżowskiej - poza wyznaczonym obrębem miasta. Wyjątek od tego stanowi przypadający na następny dzień szabat lub oczekiwanie na przybycie z innego miasta syna zmarłego.

W latach siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku władze wszystkich krajów europejskich wydały przepisy, aby pogrzeb odbywał się na trzeci dzień po zgonie Żyda, lecz przestrzeganie tradycji było silniejsze od stosowania przepisów i było zarzewiem konfliktów z władzami. W Galicji z tego powodu dochodziło do aresztowań ortodoksyjnych Żydów, nie stosujących się do nakazu i władze ustanowiły na cmentarzach odpowiednich dozorców. Powodowało to wydawanie wyroków więzienia na przedstawicieli gminy wyznaniowej za niestosowanie się do przepisów.
Kiedy stwierdzono zgon Elizera, zamknięto mu oczy. Przyniesiono od sąsiada słomę, którą rozścielono na podłodze i zmarłego położono na niej nogami do drzwi, przykrywając go prześcieradłem. W okresie, gdy nie ma słomy, na podłodze rozsypuje się warstwę piasku. Powyżej jego głowy stawiono zapaloną lampę naftową, której światło symbolizowało duszę zmarłego.
W tym momencie do domu weszło kilu mężczyzn i dwie kobiety. Byli oni członkami świętego bractwa pogrzebowego, znanego pod nazwą Chewra Kadisza w Gorlicach, a przynależność do bractwa była nieodpłatna, dobrowolna i honorowa. Do ich obowiązków należało zapewnienie wszystkim członkom wspólnoty Żydów pogrzebu zgodnego z tradycją. Do bractwa należeli między innymi: Chaim - handlarz z ulicy 3 Maja, Mendel - handlarz z ulicy Bieckiej, Małka - krawczyni z ulicy Bieckiej, Naftali – talmudysta z ulicy Cichej, Chiel z ulicy Cmentarnej, Ryfka - straganiarka z Dworzyska, Chaja – gospodyni domowa z ulicy Garbarskiej, Debora z ulicy Kościuszki i wiele innych.
W razie przeprowadzenia obrzędu pogrzebowego, bractwo spotykało się i ustalano aktualny skład zespołu. Od tej pory to oni zajmowali się pochówkiem czcigodnego Elizera. Syn zmarłego o imieniu Blina do momentu złożenia ciała ojca w grobie, nie mógł spać w łóżku, nie mógł zdejmować butów, kąpać się, pozdrawiać nikogo, korzystać z pracy innyc,h a przede wszystkim nie mógł siedzieć na krześle.
Tym razem w zespole Chewry byli sami mężczyźni, bo zmarłym był mężczyzna. Teraz należało umyć ciało i przygotować do ostatniej jego drogi na cmentarz przy ulicy Stróżowskiej. Aby tego dokonać, rodzina przygotowała szaty. Elizera, leżącego na podłodze na słomie rozebrano tylko do bielizny. Po przykryciu prześcieradłem pod spodem zdjęto bieliznę uważając, aby cały czas był przykryty. Na prześcieradło lano ciepłą wodę, myjąc od głowy do stóp i zwracając baczną uwagę, aby zmarłego w żadnym wypadku nie położyć podczas ceremonii ablucji poszczególnych części ciała twarzą do spodu.
Według Talmudu stanowiło to uwłaczanie zwłokom, a wody można było użyć tylko dziewięć kab czyli po przeliczeniu na obecną miarę – 10,8 litra.
Potem mieszano jedno jajko z winem w czarce o pojemności jednej kwarty staropolskiej, czyli 0,942 litra. Jajko symbol koła ludzkiego życia i wino zmartwychwstania. Tym roztworem umyto głowę zmarłego. Na koniec ceremonii mycia, rozbijano czarkę i dwa jej okruchy położono na jego powiekach a jeden na ustach.
Pod prześcieradłem ubrano Elizerowi białą koszulę zawiązaną pasem i na głowę włożono także białą jarmułkę. Położono mu pod głowę szal modlitewny, którego używał za życia z jednym teraz obciętym frędzlem (modlący się Żyd miał szal z czterema nitkami przewleczonymi przez cztery rogi). Pozostawienie wszystkich nitek (cicit) oznaczało, że zmarły nadal podlegał obowiązkowi modlitwy…
Potem ubrano ciało w białą szatę z lnu, prostą i zszytą na bokach dużym ściegiem bez węzełków. Nie wolno było używać nożyc do krojenia płótna, dlatego krawędzie były poszarpane. Nitki przepalono płomieniem świecy, która stała u wezgłowia zmarłego. Całun nie posiadał kieszeni, aby pokazać, że człowiek po śmierci nie może zabrać żadnego bogactwa – posiada jedynie dobre uczynki.
Potem członkowie bractwa podnieśli ciało i włożyli pod nie niestrugane deski bez gwoździ, które stanowiły spód tak zwanej mary. Inni członkowie bractwa w tym czasie na cmentarzu kopali grób. Wyjątkowo ciało pozostawiono w domu na noc, bo drugi syn mógł przybyć z Jasła dopiero następnego dnia rano. Taki wyjątek był dopuszczalny.
Następnego dnia rano o ósmej członkowie Chewra Kadisza na gościńcu przed domem postawili przywieziony wózek, na który przyniesiono z domu leżącego na deskach czcigodnego Elizera. Położono go na wózku, pod głową ułożono poduszkę, po lewej ręce worek na ziemię a po prawej szal modlitewny. Potem założono boczne deski i przywiązano ciało do mar, a następnie przykrywano czarnym suknem tak, aby zmarły nie był widoczny.
Kiedy uformował się kondukt żałobny na czele, którego szli członkowie bractwa, krewni, przyjaciele, znajomi, zawodowe płaczki zawodzące swym głosem w lamentach, to wówczas wszyscy ruszyli w kierunku skrzyżowania ulicy Kościuszki z ulicą Mickiewicza, aby dalej przejść przez most, ulicą Mickiewicza pokonać rynek i w dół ulicą Stróżowską podążyć w kierunku cmentarza. Rodzina na znak żałoby miała naderwane ubrania przy kołnierzach. Kiedy kondukt kroczył powoli z domów lub ze sklepów albo z warsztatów wychodzili pobożni Żydzi i dołączali. Razem z nimi przemierzali około 300 metrów drogi, powracając potem do swoich zajęć. I tak z budynku Kościuszki 19 wyszedł właściciel jednej z rafinerii, z budynku Kościuszki 17 blacharz, z budynku przy Mickiewicza handlarz winem, z budynku Mickiewicza 4 szklarz, z budynku Mickiewicza 3 sprzedawca z koszernej jatki, na Rynku pod urzędem lodziarz i wielu, wielu innych.
Takie towarzyszenie zmarłemu znane było pod nazwą „halewaja”. Jeśli ktoś nie mógł przejść z konduktem tych kilkudziesięciu kroków to obowiązkowo musiał stać przed drzwiami swojego sklepu, warsztatu lub domu, oddając szacunek rodzinie zmarłego. Kondukt dotarł na cmentarz i mara ze zmarłym potoczyła się pod drzwi drewnianego domu przedpogrzebowego. Dzisiaj wiadomo tylko w którym miejscu był, gdyż hitlerowcy spalili go podczas okupacji. STąd wniesiono ją do wnętrza a wszyscy żałobnicy pozostali na zewnątrz. Tam odprawiono krótką modlitwę i wynosząc mary zaczęła się ostatnia część pogrzebu zwana „kewura” czyli pochówek.
Kiedy z marami członkowie pogrzebu dotarli do wykopanego grobu na odległość trzydziestu łokci to wówczas zatrzymywali się siedem razy co cztery łokcie (odniesienie do siedmiu nicości, siedmiu poziomów piekła i siedmiu sądów nad zmarłym). Ustawiono przy grobie mary, zdjęto czarne nakrycie i jeden z członków bractwa wszedł do grobu bez butów, aby napełnić świeżą ziemią worek. Składał go wraz z opaską u wezgłowia. Następnie dwoje ludzi, trzymając za końce prześcieradła, wpuścili ciało do grobu. Mary, na których przywieziono zmarłego przewracano trzy razy. Do jego ręki włożono patyk (zwany gepelich), aby przy wstawaniu, gdy przyjdzie Mesjasz mógł się podeprzeć…
Ciało czcigodnego Elizera położono na ziemi, aby zwłoki miały jak największy kontakt z gruntem. Potem na nim położono mary, a po bokach włożono boki z desek. Każdy z żałobników brał do ręki rzuconą przez poprzednika obok grobu łopatę i kilka razy zasypywał mogiłę. Nie można było brać łopaty z rąk do rąk. Po zasypaniu grobu odmawiano modlitwę pod nazwą „kadisz”.
Za obrębem cmentarza ustawiono wiaderko z wodą, chochlę na długim ramieniu i kilka ręczników. Żałobnicy wychodzący po pogrzebie obmywali swoje ręce i wycierali w ręczniki, gdyż cmentarz według Talmudu jest miejscem nieczystym, a na jego terenie mężczyźni muszą bezwzględnie posiadać nakrycie głowy. Żydom kohenom – potomkom rodów kapłańskich pod żadnym pozorem za życia nie wolno było wstępować na cmentarz.
Po pogrzebie zaczęła się siedmiodniowa żałoba, obowiązująca członków rodziny, podczas, której nie zapalano światła w domu, zasłonięte były wszystkie lustra i wszyscy mogli siedzieć tylko na niskich taboretach.
Przez ten czas sąsiedzi i znajomi dbali o jedzenie i opiekowali się dziećmi. Po tygodniu rozpoczynał się następny okres żałoby trwającej trzydzieści dni. Żałoba trwająca jeden rok obowiązywała dwóch synów Elizera i codziennie w drewnianej synagodze na Zawodziu odmawiali kadisz.
W rocznicę śmierci zwanej jorcajt obydwaj synowie przybyli na grób ojca z lampkami, które musiały płonąć przez następne 24 godziny…
Dzisiaj nie słychać już turkotu kół mary po bruku ulicy Mickiewicza, nie słychać już zawodzenia płaczek i nie wychodzą Żydzi przed sklepy i domy, aby kilkadziesiąt metrów towarzyszyć konduktowi pogrzebowemu z członkami Chewry Kadiszy. Nie ma już „Sklepów cynamonowych” Brunona Schulza, zapachu sklepu bławatnego na 3 Maja w Gorlicach, czy smaku lodów w budce przy wiszącym moście na gorlickim Rynku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Żydowski pogrzeb to był rytuał, z płaczkami w roli głównej - Gazeta Krakowska

Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto