18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Z górami się nie walczy [ZDJĘCIA]

Redakcja
fot. archiwum wyprawy
Z Michałem Apollo, podróżnikiem, alpinistą, himalaistą, o tym jak rozpoznać Nowozelandczyka, efekcie cieplarnianym i zderzeniu wyobrażeń z realiami rozmawia Halina Gajda

Pretekstem do naszego spotkania jest Pańska ostatnia wyprawa do Nowej Zelandii, ale zaczniemy trochę z innej beczki. Jak smakowały domowe gołąbki po kilku miesiącach nieobecności?

Jak zwykle wyśmienicie.

Kiedy wróciliście do kraju, bo - jak wiadomo - podróżuje Pan z Markiem Żołądkiem?

Na początku marca. Przypomnę, że celem wyprawy było wejście na szczyt Mount Cook. Nie udało nam się tego dokonać. Po raz kolejny okazało się, że natura jest silniejsza. Po prostu sezon wspinaczkowy zakończył się o dwa miesiące wcześniej, czyli przed naszym przybyciem. Tego nie da się przewidzieć z perspektywy odległości, to trzeba sprawdzić na miejscu, zresztą na taką trasę bilet kupuje się 3-4 miesiące przed wylotem. Alpy Południowe mają to do siebie, że pogoda zmienia się tam w mgnieniu oka - z pięknej, słonecznej pogody może za sprawą mas powietrza napływających z morza Tasmana zmienić się w horror, ot tak! Gdy przybyliśmy na miejsce, okazało się, że helikoptery, które transportują wspinaczy do bazy wyjściowej, nie latają. Postanowiliśmy, że dojdziemy tam na piechotę. To zajęło nam trochę czasu. Z każdym krokiem utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że nic z tego nie będzie. Po prostu było za ciepło - odpadały seraki, wszystko się osuwało, topniało.

Było niebezpiecznie?

Nie lubię tego słowa, bo w górach nigdy nie jest bezpiecznie, ale tak można powiedzieć. Nie ma w Was żalu? Taka wyprawa to raz - pieniądze, dwa miesiące przygotowań... Nie da się wymusić na górze. by pozwoliła na siebie wejść. Ona sama musi na to pozwolić.

To znaczy?

Wiem, że brzmi to trochę irracjonalnie, ale tak jest. To nie tylko moja filozofia, ale wielu wspinaczy. A co kosztów - to rzeczywiście była to jedna z naszych najdroższych podróży. Bilet w obie strony kosztował 5,5 tysiąca złotych od osoby. Do tego inne koszty - wewnętrzne przeloty, wypożyczenie samochodu itd. W sumie ponad 23 tysiące złotych na naszą dwójkę. Najtrudniejsze były pierwsze dni po tym, jak zdecydowaliś- my, że nie atakujemy szczytu. Wtedy w głowie kłębią się myśli: a może trzeba było spróbować… Potem przychodzi otrzeźwienie - w górach trzeba brać wszystko na zimno, nie ma mowy o emocjach.

Z Pana relacji, które do nas docierały, wynika, że to "branie na zimno" być może uratowało Wam życie.

Można by tak powiedzieć. Z Christchurch wylecieliśmy na 15 godzin przed trzęsieniem ziemi. Miało 6,2 stopnie w skali Richtera. Gdy na Wyspie Północnej oglądaliśmy relację w telewizji, to nie mogliśmy uwierzyć, że miejsca, po których chodziliśmy kilkanaście godzin wcześniej, zmieniły się w ruinę, zginęli ludzie, których być może spotkaliśmy na ulicy. Zresztą podobnie było z Tokio. W Japonii byliśmy wprawdzie na ponad miesiąc przez tragicznym tsunami, ale i tak trudno nam się oprzeć wrażeniu, że czuwa nad nami dobry anioł stróż.

Rozumiem, że niemożność ataku na szczyt zrekompensowaliście sobie, poznając dokładnie Nową Zelandię.

Zacznę od początku - z Polski wylecieliśmy 1 lutego. Z Katowic poleciliśmy do Frankfurtu, a stamtąd do Tokio i dalej do Auckland. Tam lokalnymi liniami na Wyspę Południową, do celu naszej wyprawy. Wypożyczyliśmy samochody i ruszyliśmy w teren. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale z każdym kilometrem byliśmy coraz bardziej rozczarowani Nową Zelandią. Widziałem wiele miejsc na świecie - ale nasze wyobrażenia w żaden sposób nie przełożyły się na to, co zostaliśmy na miejscu.

Może wynika to ze swoistego przesycenia? Przejechał Pan spory kawałek świata...

Nie, to nie to. Najbardziej uderzyło mnie wszechobecne chamstwo i to takie przez duże "ch". Podam przykład. Na nowozelandzkich drogach obowiązuje ograniczenie prędkości do stu kilometrów na godzinę. Jadę więc zgodnie z przepisami, a że krajobraz wokół był naprawdę piękny, nie przekraczam prędkości. W lusterku widzę, że za mną jedzie jakieś auto, a kierowcy najwyraźniej się spieszy. Zjeżdżam więc na kraj jezdni. I co? Ów kierowca wymija mnie, okazuje się, że to kobieta, która w geście "podziękowania" pokazuje mi środkowy palec. Podczas całej podróży tych placów zobaczyłem tyle, ile nigdy dotychczas. Nowozelandczycy są bardzo interesowni, gdy wyczują obcokrajowca, zedrą z niego ostatnią skórę. Nawet za wejście do kościoła potrafią "wyciągać" pieniądze. Szok był tym większy, że w tamtejszym wydaniu kultura angielska nie ma nic wspólnego z tą znaną z Europy - dżentelmeństwo, uczynność, szacunek tam się rzadko pojawiają. Chyba, że tylko my mieliśmy takiego pecha. Inny przykład - weszliśmy do punktu informacji turystycznej prosząc o "pożyczenie" prądu, żeby podładować komórkę na tyle, by się włączyła. Owszem gniazdko nam udostępniono, ale za opłatą. Tego nie ma nigdzie indziej na świecie!

Nie wierzę, że są same minusy. Coś na plus musi być!

Owszem jest - Nowa Zelandia to tak trochę świat w pigułce. Na stosunkowo małym skrawku ziemi można zobaczyć dżunglę i zostać pogryzionym przez moskity, z drugiej strony mamy lodowce niemal na wyciągnięcie ręki, tuż obok łąki podobne do tych, o pięknie których rozpisywał się Mickiewicz, plaże wulkaniczne z czarnym jak smoła piaskiem, gejzery. A, zapomniałem wspomnieć o jeszcze jednym minusie - infrastruktura drogowa. Chyba przestanę narzekać na polskie drogi, tam bowiem polewa się je lepikiem i posypuje drobnym kamyczkiem. Łatwo sobie wyobrazić jak się człowiek czuje po kilku godzinach podróży taką drogą, nie wspominając o karoserii samochodu. A zasięg telefonii komórkowej znika kilka kilometrów po opuszczeniu rogatek miast. To samo z radiem.

Pięknie, zamiast zachęcać do zwiedzenia, Pan robi coś wręcz przeciwnego.

Po prostu uświadamiam - Nowa Zelandia w linii prostej leży 18 tysięcy kilometrów od Polski. Wybierając się tak daleko, warto dowiedzieć się jak najwięcej, by nie wrócić rozczarowanym. Zapewniam, tam, jak nigdzie na świecie, niewiedza słono kosztuje. Myślę tutaj o finansach.
Dobrze, dajmy spokój mentalności ludzi daleko od nas. Wspinaczka to nie jedyny cel waszych podróży. Ale po powrocie, rozmawialiśmy o nich jako takich, a nigdy o innych istotnych aspektach naukowych wypraw - komercjalizacji turystyki wysokogórskiej i badaniu cofania się lodowców.

W zasadzie wszystkie te sprawy są równorzędne. Dawid Kaszlikowski, świetny fotograf, równie dobry wspinacz powiedział kiedyś, że wspinaczka jest pretekstem do podróży. Wyznaję podobną filozofię. Badania prowadzimy od 2006 roku i wniosek jest jeden - zadeptujemy góry. Stwierdzenie jest może banalne, ale jest prawdziwe. Weźmy na przykład takie Kilimandżaro, na które rocznie próbuje się "wdrapać" blisko 45 tys. osób, i to w większości najpopularniejszą trasą [Marangu Route]. W 2007 roku dało ono Tanzanii 28 miliardów dolarów zysku.

Sporo, ale co to ma wspólnego z zadeptywaniem?

A to, że w góry idą nie ci, którzy je kochają, a ci, którzy mają za cel wpisanie sobie do cv: byłem na Mount Evereście, Kilimandżaro czy innym znanym szczycie. Zostawiają góry śmieci. Podam bliższy przykład - latem byliśmy ze studentami w Bieszczadach. Kilkakrotnie przeszliśmy tą samą trasę, za każdym razem zbierając wszystkie śmieci. Oczywiście działo się to w odstępach czasu. I co? Za każdym razem zbierałem kilka siatek wszelakich odpadów. To świadczy, że nie potrafimy się zachować. Jak inaczej komentować to, że na szlaku znajdowaliśmy opróżnioną butelkę po alkoholu i kieliszki?

Śmiecimy na szlakach turystycznych, w lasach na ulicach... To walka z wiatrakami.

Skąd! Ok., może czasem trzeba być don Kichotem. Wracając do tematu, skoro takie metropolie, jak choćby Singapur, poradziły sobie z tym problemem, to znacznie mniejsze polskie miasta też powinny. Tam rozwiązano to w najbardziej banalny sposób - kara za rzucenie śmiecia na chodnik jest tak wysoka, że nikomu się to nie opłaca. Przykładowo 1 tysiąc dolarów singapurskich [1 SGD to ok. 2,3 PLN] za wyrzucenie lub palenie papierosa w miejscu nie do tego wyznaczonym. Może nad takim rozwiązaniem warto by się i u nas zastanowić?

Widzę, że rzeczywiście ma Pan radykalne poglądy. Dla bezpieczeństwa przejdę więc do drugiego z aspektów waszych badań - glacjologicznego, czyli cofania się lodowców.

Od razu przestrzegam, że to, co powiem, może Panią zaskoczyć. Globalne ocieplenie w wersji lansowanej przez wszelkiej maści organizacje ekologiczne, to bzdura. To, iż globalne ocieplenie występuje, to chyba sprawa jasna, ale że główny wpływ w tym zjawisku odgrywa człowiek, to już przesada. To, że lodowce - wróćmy do Kilimandżaro - topnieją, dowiedziono już w 1880 roku, a więc przed boomem industrialnym. Zresztą, te wszystkie kampanie "na rzecz Ziemi" też nie mają nic wspólnego z faktyczną troską o naturę. To biznes wielkich koncernów, za którymi stoją wielkie pieniądze. Oczywiście, ktoś może się z tym nie zgodzić, ale warto "rozejrzeć" się w temacie przed wyciąganiem wniosków na podstawie często tendencyjnych informacji. Na przykład przeczytać jeden z artykułów profesora Jaworowskiego.

Aż boję się zapytać - kupowanie choćby energooszczędnych żarówek jest pomysłem chybionym?

A zastanowiła się Pani, ile energii potrzeba na wyprodukowanie skomplikowanej świetlówki z drogich materiałów i jak długi jest proces jej utylizacji. Proszę sobie odpowiedzieć. Już nie wspomnę o szkodliwym działaniu światła, jakie one emitują na oczy człowieka.

Na koniec zapytam jeszcze o najbliższe plany - gdzie się Panowie wybierają?

Na razie nie chcę zdradzać szczegółów, jak wszystko zostanie dopięte na ostatni guzik, to powiem. Zdradzę tylko, że powrócimy do już raz podjętych wyzwań. Ale głównym celem będzie wysoka góra w Azji...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto