Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wieszaki z Forestu, cenili sobie Anglicy. Do nich wielka partia materiału popłynęła statkiem. Było z tym trochę perypetii

Tomasz Pruchnicki
fot. archiwum Forest
Przez bramę „Forestu” wchodzą pracownicy. Prowadzą swoje rowery, dwukołowe i czterokołowe wózki. Po prawej stronie od wejścia stoi niewielka blaszana stróżówka. Wychodzi z niej strażnik. Opuszcza łańcuch, który chroni wjazdu na teren Gorlickiego Przedsiębiorstwa Przemysłu Drzewnego.

Pracownicy od bramy przechodzili dalej, w stronę torów zakładowej bocznicy kolejowej. To właśnie tam odbywał się załadunek gotowych wyrobów i równocześnie rozładunek tarcicy liściastej. Po prawej stronie bocznicy widać było piętrzące się stosy odpadów z drewna bukowego, które pozostały z produkcji. Pracownicy, na specjalne asygnaty mogli je kupować jako opał na zimę. Były też deski przygotowane na „wjazd” na hale produkcyjne. Otoczenie zakładu było zupełnie inne niż to, które znamy z dzisiaj. Przy ul. Konopnickiej 11 i 13, Tuwima 2 i 4 nie było bloków, tylko puste place ze złożonymi grubymi deskami, które w miarę potrzeb transportowano na drugą stronę ulicy Waryńskiego, dzisiaj ulicy Bieckiej. Za torami stały baraki, w których mieściło się biuro zdawczo-odbiorcze oraz magazyn.

Trzy rządki a w każdym po dwanaście sztuk
Tu swoją siedzibę miał Wydział Pracy Nakładczej, potocznie zwanym wydziałem chałupnictwa. Pracownicy tegoż swoje obowiązki wykonywali w domu. Ich specjalnością były wieszaki i klamerki do bielizny. Montaż klamerek był zajęciem stosunkowo mało skomplikowanym, niepotrzebna była obróbka, ani stosowanie żadnych środków chemicznych. Klamerkami zajmowały się całe rodziny, bo wymagało to współpracy wszystkich członków. Do ich montażu należało wybrać całe drewniane elementy, bez uszkodzeń i za pomocą ręcznej maszynki zmontować na stalowej sprężynce. Tę robiło się z drutu na maszynach, także w systemie chałupniczym. Takie wytwórnie działały choćby w dzisiejszym „Barze u Kopka”.
Każdą zmontowaną klamerkę trzeba było ułożyć w specjalnych pudełkach po dwanaście sztuk w każdym z trzech rządków. Paczkę wkładało się do tekturowego pudełka wraz z innymi. Takie małe, domowe wytwórnie klamerek działały głównie przy ul. Krakowskiej 2 i ul. Dąbrowszczaków 4.

Wieszaki robione latem pod chmurką
Z wieszakami sprawa była bardziej skomplikowana. Przede wszystkim dlatego, że do ich wytworzenia potrzebne były dobrze wentylowane pomieszczenia. Zacznijmy jednak od początku. Praca zaczynała się od wyczyszczenia każdego takiego wieszaka papierem ściernym z bardzo drobnym ziarnem. Później przecierało się go rękawicą nasączoną we wcześniej przygotowanym dwuskładnikowym lakierze mocznikowym. Można było również wieszak w nim zanurzyć.
Z powodu wspomnianych chemikaliów, latem praca przy wieszakach odbywała się głównie pod chmurką, natomiast w okresie jesienno-zimowym w piwnicach lub na strychach budynków. Po wysuszeniu wszystkie układane były w drewnianych skrzyniach.
W okolicy Śródmieścia wieszakami zajmowały się rodziny w budynkach przy ulicy Krzywej 1, Dąbrowszczaków 4 i 12 (dzisiaj Kołłątaja 4 i 12), Niepodległości 4, Piekarskiej 1. W zależności od tego, ile dana rodzina zdołała wyprodukować - czy to klamerek, czy wieszaków - transport do Forestu odbywał się albo we własnym zakresie, albo z wykorzystaniem pojazdów zakładowych.

Brunetka i blondynka w systemie anglosaskim

Wydawaniem drewna do produkcji i przyjmowaniem gotowych wyrobów zajmowały się dwie panie Elżbiety. Jedna farbowana brunetka, druga tleniona blondynka. Skomplikowane rachuby oparte na systemie dwunastkowym - tuziny obowiązujące w systemie anglosaskim - miały opanowane do perfekcji. W pamięci potrafiły przeprowadzać skomplikowane operacje dodawania i mnożenia, które zawsze się sprawdzały. Na ich biurkach ustawione były ręczne sumatory na korbkę marki Mesko. Nazwy dokumentów asygnaty - wz, rw, pz - i inne brzmiały jak kod Enigmy. Gwar, barierki, za które nikomu nie wolno było wchodzić, zapach świeżego drewna pomieszanego z zapachem lakieru czynił to miejsce jak z jakiejś jeszcze nienapisanej bajki.

Dewizowe wieszaki dla liniowca „Queen Mary”
Po drugiej wojnie światowej pewne wydarzenie przypomniało nowej władzy, że zakład ma trochę dłuższą historię niż sięgającą „uwłaszczeniu na mocy dekretu PKWN”.Otóż w drugiej połowie lat 40. XX wieku do Gorlickiego Przedsiębiorstwa Przemysłu Drzewnego dotarło potwierdzenie przedwojennego zamówienia na wieszaki do Anglii.
W gorliczanach najwięcej emocji budził wówczas fakt, że miały one zawisnąć w garderobach brytyjskiego liniowca pasażerskiego „Queen Mary”. Nowi właściciele zakładu po naradzie postanowili przysporzyć krajowi poszukiwanych dewiz i przygotowali wyroby sygnowane nową nazwą zakładu, nie zaś starym Forestem. Wszystko zostało spakowane i wysłane statkiem do Anglii. Jakież musiało być zdziwienie, gdy transport powrócił, a w przysłanej wiadomości pojawiła się uwaga, że królewskie zamówienie kierowane było do Forest Spółka Drzewna sp. z o.o, a nie do nikomu nieznanego podmiotu.

Klamerki i wieszaki we władaniu... leśników
Tu ważna informacja - w niecały miesiąc po wyzwoleniu Gorlic 16 stycznia 1945 roku zakład, o którym piszemy, przeszedł we władanie Dyrekcji Lasów Państwowych w Tarnowie.Wówczas to na złom wyrzucono stare matryce, między innymi z napisem Forest, którymi oznaczano wyroby. Gdy z drugiego brzegu kanału La Manche wrócił pechowy transport, trzeba było coś zrobić. Na szczęście okazało się, że rzekomo niepotrzebnych staroci nikt jeszcze nie wywiózł. Ze sterty wygrzebano właściwe sztance, którymi na nowo oznakowane zostało zamówienie. Wszystko na powrót trafiło na statek. Zaczęło się nerwowe oczekiwanie na wieści z Anglii. Po dłuższym czasie przyszła informacja, że teraz jest wszystko OK, a na rachunek zakładu przelana została należność na towar.

Dom kultury, świetlica, komisja poborowa

Mijał czas, zakład zmieniał się na oczach pracowników. Pojawiły się nowe budynki. W jednym z nich urządzony został dom kultury z dużą świetlicą. Na piętrze znalazło się miejsce na małe biuro projektowe. We wspomnianej świetlicy odbywały się komisje poborowe do wojska. Komisja siedziała na scenie za długim stołem, a za kotarą, którą były kulisy, odbywało się badanie lekarskie przyszłych żołnierzy „strzegących suwerenności Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. W tejże świetlicy odbywały się także imprezy okolicznościowe dla pracowników Forestu i ich rodzin. Czasem również uroczystości miejskie oraz różnego rodzaju zebrania zakładowe i tym podobne. Świetlica miała jeszcze jedną zaletę. Tutaj można było grywać w ping-ponga, bez tłumów nad głową, w spokoju. To tutaj rozwijał się talent Pchełki, czyli Mariusza z ulicy Łukasiewicza, czy Marka z Zawodzia.

Powódź zabrała deski, ale zakład przetrwał
W dawnym budynku świetlicy obecnie mieści się przedszkole i komis. Na początku lat siedemdziesiątych, przez wspomniane wcześniej magazyny pod chmurą przeszła fala powodziowa. Deski do produkcji ułożone były na betonowych słupkach o wysokości 40 centymetrów. Wezbrane nurty Ropy, Sękówki i Stróżowianki rozlały się po okolicy. Woda zniszczyła ogrodzenie, porwała część desek i uniosła je w kierunku Jasła. Mieszkańcy Libuszy opowiadali później, że nie wiedzieć, skąd deski same przypłynęły na ich podwórka. Zakład istnieje do dzisiaj. I teraz też powstają tutaj wieszaki. Prócz nich Forest skupia się także na produkcji szerokiej gamy tradycyjnych drewnianych wyrobów do kuchni, w tym desek kuchennych, pojemników do przechowywania pieczywa oraz przyborów kuchennych.

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto