Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wiesław Czerwień, kowal z Korczyny: W kuźni kowadło to świętość. Trzeba się z nim wyjątkowo obchodzić

Halina Gajda
Halina Gajda
Wideo
od 16 lat
Z kuźnią u Wieśka Czerwienia ponoć zaczęło się jeszcze dzieciństwie, gdy podglądał kowala przy pracy. Rajcowało go patrzenie, jak metalowy pręt z wolna robi się coraz bardziej czerwony, aż w końcu biały, a kowal szczypcami czy młotem uderza i nadaje mu dowolny kształt. Później, a było to w 1980 roku, w Zespole Szkól Zawodowych w Bieczu jedne z pierwszych zajęć miał w kuźni. Mówi o nich tak: bardzo mi się to spodobało.

Budowa korczyńskiej kuźni zaczęła się w 2019 roku. W połowie kolejnego była zakończona. Królestwo kowala Wiesława nie jest specjalnie okazałe. Z daleka wygląda wręcz niepozornie: otynkowana na biało chałupka, z wysokim kominem. W środku też wiele miejsca nie ma. Wszędzie stojaki, a to z młotkami, a to z obcęgami. Do tego przecinaki, wycinaki, wiertarka na korbę. Pośrodku – kowadło. Dla postronnego to kawał żelastwa, dla kowala zaś – świętość.

- Na kowadle się nie siada – upomina. - Opierać się też nie pasuje – furczy pod nosem.

Dlaczego? Bo kowadło to jak stół w domu. Kładzie się na nim chleb, a kowalka też przecież kiedyś chleb dawała. Gdy się zaś kowalowi syn urodził, to on kielicha wypił, ale i kowadłu nie poskąpił.

Kowalskie sztuczki i szkolna szabla

Dziecięce fascynacje różnymi zawodami i fachami mają to do siebie, że są płynne. I zmienne. Wiesławowi się jednak nie zmieniło. Po podstawówce poszedł do zawodówki. Zajęcia z „kowalki” miał w grafiku. Był rok 80, a więc szkoła zawodowa była, jak mały zakład pracy. Wszystkie maszyny i narzędzia w warsztatach uczniowie mieli. Kuźnia też więc była najprawdziwsza. Nic, tylko się uczyć.

- Pamiętam, powitał nas mistrz kowalski Jan Bajorek. Pochodził z Racławic – opowiada. - Na początek zaproponował, żebyśmy napluli na kowadło, a później walnęli w to młotem. No i tak my zrobili. Huknęło, że wszystkim w oczach się zaświeciło – wspomina z uśmiechem.

Ów mistrz miał jeszcze kilka innych sztuczek w zanadrzu. Adepci kowalstwa patrzyli więc z otwartymi ustami, jak rzekomo dotyka językiem rozgrzanej blachy.

- I jeszcze ostrzegał nas przy tym, że jeśli koniecznie chcemy sami spróbować, to tylko z kawałkiem, który od temperatury jest już biały. Ponoć miało nie piec. W przeciwieństwie do fragmentów, które już trochę ostygły – opowiada dalej.

Wytrzymałości języka w konfrontacji z tysiącem stopni Celsjusza ostatecznie nie testował. Oparzyć rękę mu się natomiast zdarzyło. I to nie jeden raz. A jedną z pierwszych rzeczy, którą w szkolnej kuźni zrobił, była szabla.
- My akurat na etapie „Czarnych Chmur” i „Pana Wołodyjowskiego” byli. Więc co innego mieli my robić – wzrusza ramionami.
Pamięta też doskonale, że mistrz-nauczyciel, na ten widok, broń zarekwirował. Mimo iż do walki się za specjalnie nie nadawała. Tak samo zresztą, jak do czegokolwiek innego.

Samowystarczalny rekonstruktor

Trzeba wiedzieć i to, że mistrz Bajorek miał z Wiesławem skaranie boskie. Bo kto Wieśka zna, ten wie, że on z bliźniaków. Igor, brat do tej samej szkoły chodził, tylko do klasy o innym profilu. Dwa gagatki z dziką radością, podobieństwo wykorzystywały, jak długo się dało.

- Raz chciał Igora siłą zaciągnąć na lekcje. Myślał, że mi wagary udaremnił – opowiada. - Jak mnie zobaczył w klasie, to oczy miał jak spodki. Patrzył raz na mnie, raz na Igorka. I chyba nie wierzył, co widzi – dodaje.

Z zajęć w szkolnej kuźni, poza szablą, pamięta kilka zaostrzonych i przyniesionych do domu motyk, jakieś siekiery, tak zwane gwoździe do bron. Jeszcze niedawno wpadły mu w oko. Gdzieś w piwnicznych zakamarkach leżą. Bez sentymentu do nich podchodzi, bo teraz wrócił do źródła, czyli do szabli i mieczy. Ponieważ zdarza mu się uczestniczyć w różnych historycznych widowiskach i rekonstrukcjach, takie eksponaty bywają mu przydatne. Nie jeździ więc żadnych po pchlich targach. Do sklepów w militariami też nie zagląda. Idzie do kuźni, co na podwórku stoi.
- Trza się trochę narobić, ale ostatecznie nie jest to znów tak wielkie wyzwanie – wzrusza ramionami.

Szablę ma właśnie na warsztacie, a tak właściwie, to w palenisku. Wielki pręt grzeje się już dobrą chwilę. Znacznej jego części nie widać, bo ginie pod stosem żarzącego się koksu. Wiesiek przegrzebuje go od czasu do czasu. Raz doda „powietrza” z miecha. Za chwilę ujmie.

- Bydzie – kwituje.

Wyciąga rozgrzany materiał. Jedną ręką uzbrojoną w ochronną rękawicę wkłada pod młot, drugą uruchamia silnik. Huk niesie się po Korczynie.
- Dobry młot w kuźni to podstawa. Bo: nie pyskuje, nie pali cygarów co rusz, kac mu się też nie zdarza. Pensji nie chce, a pracuje – wylicza zalety. - Ile mu nie kazać, będzie robił – podkreśla z widocznym zadowoleniem.
Wiosna przyszła, to w kuźni zajęcia więcej. Zajdzie sąsiad, żeby mu lemiesze od pługa naostrzyć, a to sąsiadce motykę by się przydało przyrychtować, czasem jeszcze komu brony potrzebne, to i gwoździe do nich też zrobi.
- Ale i tak miecz czy szabla mi najbardziej pasują – mówi rozmarzonym tonem. - Albo zbroja rycerska, czy rzymska. Grunwaldzkie czy husarskie, też dobre są – wspomina.

Na dzisiaj dosyć. Gruby, skórzany fartuch trafia na kołek. Jutro znów tutaj wróci. Jaką siekierę poprawi, motyczkę naostrzy. I resztę miecza też.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wiesław Czerwień, kowal z Korczyny: W kuźni kowadło to świętość. Trzeba się z nim wyjątkowo obchodzić - Gazeta Krakowska

Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto