Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W swojej kolekcji ma setki autografów polityków, aktorów, piosenkarzy

Halina Gajda
Halina Gajda
fot.halina gajda
Na początku był komis. Przy 3 Maja. W nim - telewizory za złotówki, kożuchy prosto z Turcji i sprzęt stereo po wujku z Ameryki. Między eksportowo-peweksowskimi dobrami, za szybką leży sobie kartka. Na niej Eddy Merckx, kolarz. Nastoletnie oczy Bogusia robią się okrągłe, serce zaczyna szybciej bić. W głowie tysiąc myśli, a najpierwsza ta, żeby ową kartkę mieć, tym bardziej że sportowy idol złożył na niej zamaszysty podpis. Po latach autograf jest jednym z setek, które ma w swojej kolekcji, a ostatniego słowa jeszcze nie powiedział.

WIDEO: Trzy Szybkie

Po komisie nie ma śladu, Boguś stał się statecznym Bogdanem Maleszą, ale karta z Merckx’em ma swoje honorowe miejsce w jednym z pokaźnych albumów. Maniacy autografów są jak dobrze zorganizowana grupa. Nie da się być wszędzie, o każdej porze. Trzeba liczyć na innych. - Zdarza się więc, że któryś z nas zabiera ze sobą plik zdjęć bohatera z nadzieją, że ten podpisze je masowo - opowiada. - I zazwyczaj tak się dzieje. Celebryci muszą dbać o to, by nie zostali zapomniani. Ci zaś, którzy mają już ustabilizowaną pozycję, łechcą własne ego - śmieje się.

Autograf jak lokata kapitału - kiedyś może się nieźle sprzedać

Masowe podpisywanie fotek, fotosów ma jeszcze jeden cel. Otóż zawsze można wymienić np. takiego Janusza Gajosa na Jana Englerta. Ewentualnie CC Catch na Sandrę, czy inną gwiazdę lat osiemdziesiątych. - Najcenniejsze są zdjęcia z autografami już nieżyjących - wyjaśnia.

Przykład świeży - Jan Kobuszewski. Gdy gruchnęła wieść o jego śmierci, autografy natychmiast poszły w cenę. Może się okazać, że z czasem, zdjęcie z przedstawienia opatrzone takim podpisem, będzie słono kosztowało. Dzisiaj, na popularnych aukcjach autograf Jana Pawła II można kupić za bagatela, ponad dwa tysiące złotych. Trzeba bowiem wiedzieć, że łowcy autografów traktują swoją pasję, jako lokatę kapitału. - Znam człowieka, który ma kilkaset zdjęć Janusza Gajosa. Pochodzą z różnych etapów jego kariery aktorskiej - od teatralnej sceny, przez film po spotkania z ludźmi czy zupełnie - nazwijmy je - cywilne zdjęcia z codziennego życia - opowiada. - Facet twierdzi, że to scheda dla dzieci - dodaje.

Są tacy, którzy autografów w zasadzie nie dają, ewentualnie bardzo, ale to bardzo rzadko. Mieć taki w kolekcji, to punkt honoru, zazdrosne spojrzenia kumpli i poczucie własnej wartości. Dla zdobycia są skłonni, zrobić naprawdę wiele. - To wiele, znaczy dni i tygodnie poświęcone na szukanie tak zwanych dojść do wymarzonego bohatera - śmieje się. - Metody są różne i raczej mało kto się nimi tak do końca chwali. Zresztą, od drogi do celu, ważniejszy jest sam cel - dodaje.
Czy ma taki „cel”? Pewnie. Na przykład podpis prezydenta Andrzeja Dudy. Żaden oficjalny dokument, ustawa, międzynarodowa umowa. Zdjęcie, a konkretnie luźny portret z własnoręcznym autografem. Rarytas. Jak go zdobył? - Pewien ktoś zna kogoś z rodziny prezydenta - opowiada pokrętnie. - No i podsunął mu kilka fotek. Prezydent dał się namówić i podczas rodzinnej wizyty podpisał - śmieje się.

Ponoć taki sam sposób ma na pierwszą damę.- Potrzebuję jeszcze trochę czasu, ale naprawdę niewiele - zapowiada. - Ma już nawet miejsce w albumie. Oczywiście, obok małżonka - podkreśla.

Celebryta w cywilu nie podobny do tego z ekranu

Malesza ma w swojej kolekcji całą plejadę polskich aktorów. Międzynarodowe sławy, jak choćby Sophia Loren, Jean Reno, też nie są u niego rzadkością. Do jednych pisał i pokornie prosił, inne po prostu kupił. Internetowe giełdy puchną od ofert, ale trzeba być uważnym, żeby nie dać się oszukać. W zasadzie to nawet nie ostrożność, a wiedza o nawykach gwiazd i gwiazdeczek. O tym, jak się podpisują, na czym na pewno złożą autograf, na co się zgodzą, kiedy nie ma na co liczyć. - Czasem bywa, że stoi się za kulisami, u wejścia do teatru, na salę koncertową, przed drzwiami garderoby i czeka. Wypatruje, że szyja robi się jak u strusia. W końcu znużony, zdenerwowany, zdezorientowany pytasz obsługi, gdzie ta Janda, Fronczewski, Frycz, w końcu jest? A w odpowiedzi słyszysz, że pół godziny temu przeszedł tuż przed twoim nosem - mówi. - Bo oni wszyscy na co dzień, w cywilu wyglądają zupełnie inaczej, niż na scenie, ekranie, estradzie - dodaje z powagą.

Trzeba więc znać nie tylko wygląd, ale i fanaberie. - Są tacy, którzy podpisują się tylko na oficjalnych zdjęciach, które mają wydrukowany podpis - zdradza. - Obok niego, stawiają drugi, już odręczny - dodaje.
Malesza ma w swojej kolekcji Johna Travoltę. Fotka jest podpisana. - Żadna masówka - mówi z dumą. - Travolta zawsze pisze imienną dedykację, sam też daje swoje zdjęcie - dodaje.
Każdy z kolekcjonerów autografów ma swój własny klucz, jeśli chodzi o to, kogo chce mieć w kolekcji. Na ogół, upodobania nie mają większego znaczenia. Malesza ma na przykład zdjęcie młodego Wojciecha Jaruzelskiego. - Wysłaliśmy je z prośbą o autograf niedługo przed śmiercią - opowiada. - Tych fotek było kilka. Jakoś specjalnie nie liczyliśmy, że je podpisze, bo powszechnie było wiadomo, że zdrowie ma kiepskie. Pamiętam wieczór w maju 2014 roku, gdy usłyszeliśmy komunikat, że zmarł. Kilka dni po tym, ku naszemu zdumieniu, listonosz przyniósł kopertę. Były w niej nasze zdjęcia parafowane przez generała. Jakby nie patrzeć, to kawał historii naszego kraju - dodaje.

Podpis jak kawałek człowieka na własność

Autografy tym różnią się od znaczków, że w pewnym sensie to kawałek człowieka.
-No bo tak: podpisu nie da się inaczej złożyć. Trzeba wziąć mazak, długopis czy cokolwiek innego piszącego, chwycić w palce i skreślić te kilka liter - mówi obrazowo. - Przy okazji dotknie się zdjęcie, zostawi na nim swoje odciski, więc to tak, jakby mieć namiastkę idola - dodaje.

Wprawdzie jeszcze nie pokusił się o badania daktyloskopijne, bo pewnie byłby kłopot z pozyskaniem materiału do porównania, ale wystarcza mu sama świadomość posiadanej „bliskości”.
- Marzy mi się jeszcze komplet podpisów Abby - zdradza. - Bee Gees też, ale tu kłopot jest, bo dwóch z braci już nie żyje. Został jeden. Kto wie, może kiedyś się skuszę na taki zakup - zastanawia się głośno.

Skuszenie się oznacza kilka setek mniej w portfelu. Owszem, zawsze można napisać do menadżera i liczyć na cud przychylności. Takich próśb, jest przecież tysiące, ale i tak warto próbować. - Lata temu, znaczy ze cztery dekady, napisałem do zespołu Dschinghis Khan - opowiada. - Tym, którzy nie wiedzą - to niemiecka formacja znana w zasadzie z dwóch czy trzech piosenek. Ci, którzy chadzali na dyskoteki pod koniec lat 70. i później przypominam, że bawili się przy jednej z nich. Miała tytuł Moscow - śmieje się.
Adres znalazł w młodzieżowej gazecie Bravo. Napisał i zapomniał. Ku wielkiemu zdziwieniu, po kilku miesiącach przyszedł z Niemiec list. W kopercie było zdjęcie zespołu, na którym podpisał się każdy z jego członków. - Sentyment mam do nich wielki - wzdycha.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: W swojej kolekcji ma setki autografów polityków, aktorów, piosenkarzy - Gazeta Krakowska

Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto