Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W Światowy Dzień Mąki pani Katarzyna opowiada o tym, jak powstaje tortowa i chlebowa. Bo w młynie dzieje się magia

Halina Gajda
Halina Gajda
Wideo
od 16 lat
Katarzyna Bugno, jedyna chyba kobieta w regionie, która potrafi obsłużyć młyn, mówi tak: mąka jest pasją, a młyn magią. I prawdę mówi. Bo gdy ruszą już ciężkie walce, sita zaczną dygotać na wszystkie strony, mlewniki huczeć, to i tak nad całym mechanicznym zgiełkiem górę bierze szum. Odgłos jest miękki, jakby lekkiej fali na jeziorze. Znaczy to tylko jedno: mąka się sypie.

Młyn Franek stoi w Kobylance przy samej drodze. Płotu nie ma, jest tylko mały podjazd. Żadnych ostrzeżeń, że nie wolno, że zabronione, a postronni to w ogóle lepiej, żeby głowę odwracali. Na wielkich metalowych drzwiach kartka. Treść mniej więcej taka: chcesz mąkę, to zadzwoń. Numer podany. Podpisano: Kasia.
- No przecież nie siedzę tutaj cały dzień – udaje obruszenie.

Gdzie jest serce młyna?

Wpuszcza do środka. W niewielkiej kanciapie coś pogmera, zniknie na zapleczu. Dosłownie sekundy później wokół zaczyna huczeć. Młyn się rozkręca. Jest jeszcze zimny, ale rozgrzewka długo nie potrwa. Młynarka pokazuje wielki metalowy kosz ze zbożem. Każe patrzyć uważnie, bo zaraz się zacznie dziać. Dla efektu dosypuje wór pszenicy. Zachowuje się, trochę jak kozica, która po całej młynnej instalacji biega tak, że wzrokiem nadążyć trudno. Co ciekawe szybkości towarzyszy… spokój. Jakkolwiek to brzmi. Tymczasem ziarno z kosza zniknęło.

- Poszło na wialnię – orzeka. Pokazuje metalowe schody. Komenderuje: idziemy!

Na piętrze huczy jakby mocniej. Kasia opiera rękę o drewnianą krokiew. Przesuwa po niej dłonią w górę. Za chwilę w dół. Przykłada policzek.
- Zboże już pracuje – mówi z zadowoleniem. Głos ma przy tym ciepły. A słowa brzmią, jak wyznanie.
Dopiero wtedy orientuję się, że to nie krokiew, tylko rura. Kanciasta, drewniana, ale rura. W środku ma kubełki pełne zboża. Napełniają się ziarnem z kosza na dole. Jeden, drugi, trzeci, dziesiąty, setny..

- Wialnia to jakby wielkie sito – tłumaczy. - Zboże, choćby najlepszego gatunku zawsze ma jakieś nieproszone dodatki. A to kamyk jakiś się przyplącze jeszcze w czasie młocki, albo kłosa suchego kawałek. Są czarne ziarna kąkolu, a bywa, że i śrubka z kombajnu wpadnie. Nic z tego mące potrzebne nie jest. Ręcznie wybierać byłby trudno, a wialnia doskonale sobie z tym poradzi – dodaje fachowo.

Teraz czas na mlewniki. To serce młyna z walcami w roli głównej. Trą, rozgniatają, miażdżą ziarna. Pierwszy ma najciężej. Musi je połamać, pociąć, poprzetrącać. Precyzyjna, choć niewdzięczna robota. Młynarz z rzadka tutaj zagląda, walców nie pogłaszcze z czułością, ręki nie podłoży, by złapać garść tego, co się osypuje. Co innego drugi. Tam grahamka się sypie. Jest delikatniejsza, niż mąka razowa. Wystarczy dodać trochę do chlebowego ciasta, a smak mamy gwarantowany.

Rzemienie u sufitu jak sterowniki

Miarowy huk jest jak przewodnik. Kasia pociąga za zwisające z powały rzemienie. Właśnie „zaprogramowała” młyn: dzisiaj mielimy na chlebową – grubą, ciężką, wytrawną i trochę tortówki. Na mlewniku pod oknem zaczyna pokazywać się kaszka manna. Sypka, ale delikatna. Jak puszek. Pachnie słodko. Niewiele jej, tym bardziej cenna, gdy się chce masę do tortu zrobić. Gdzieś indziej już widać razową. Jesteśmy coraz bliżej finału...

- Gdy ktoś przyjeżdża do mnie z workiem zboża i mówi, że chce, żebym mu z tego konkretnego, mąki zrobiła, to ja mówię, że młyn to nie jest młynek do kawy. Tu worek, choćby nie wiem, jak pękaty, znaczy tyle, co łyżeczka. U mnie miarką jest tona – dodaje z uśmiechem.

Opowiada, ale cały czas biega pomiędzy urządzeniami. W jednym odkręci jakiś zawór, w drugim zakręci. Gdzieś odchyli osłonę, popatrzy, pokiwa głową z aprobatą i zamknie. W innym miejscu spojrzeniu towarzyszy zmarszczone czoło. Znaczy: tak nie będzie. Przestawia najbliższą wajchę. Zmarszczka znika. Idziemy do ostatniej rury-krokwi. Kasia uchyla okienko, przez które sypie się mąka… Łapie odrobinę do ręki. Wącha.
- Pięknie pachnie – rozpływa się. - Lekko słodko, ale nie za bardzo. Idealnie – mówi z dumą.
Bo zapach mąki, to kwintesencja wszystkiego: warunków, w jakich rosły kłosy, czasu żniw, pogody w trakcie ich trwania. Dla Kasi - najlepsze perfumy, albo nawet i afrodyzjak.

Pierogi z ciepłej mąki

Mączno młynna przygoda rodziny zaczęła się ze trzydzieści lat temu. Można powiedzieć, że z wiejskiej wymiany informacji. Sąsiad, który zaszedł do Bugnów przyniósł wieść, że w pobliżu ktoś młyn miał budować, ale zrezygnował. I teraz maszyny wszystkie chce sprzedać. Kupca szuka.

- Nam, a tak naprawdę mężowi i teściowi od razu w głowach zakiełkowało: może by tak spróbować – opowiada.

Nawet specjalnie długo się nie zastanawiali. Maszyny kupili. W stodole stały, jak murarze cegły kładli na budynek, bo przecież pod chmurką mielić się nie da, a w domu za dużo miejsca by to wszystko zajęło. Kasia dokładnie pamięta pierwsze mielenie. Było jak nabożeństwo skrzyżowane z filmem grozy. Bo z jednej strony mąka to życie i chleb codzienny, o który tak wielu się modli, a z drugiej emocje: czy wszystko ruszy, jak należy, czy od razu awarii, jakiej nie będzie.
- Pamiętam, że powiedziałam chłopom, którzy montowali to wszystko do kupy, że ich nie wypuszczę, dopóki nie sprawdzę, czy ta mąka to się do czegoś w ogóle nadaje. Była jeszcze ciepła, gdy jej nałapałam całą miskę i poszłam robić pierogi ruskie – wspomina ze śmiechem.

Jak o się stało, że została młynarką? Cóż, szczypta w tym feminizmu – skoro kobiety mogą jeździć tirami i pilotować samoloty, to dlaczego młyn miałby być dla nich zamknięty? Jednak nad ideologią górę bierze pragmatyzm.

- Młyn jest? Jest! Koło domu zaraz? No, bliżej się nie da! To tylko największa gapa nie chciałaby się nauczyć. I to za darmo. Poza tym, jak męskiej części obsługi nie ma w domu, to klient nie może odejść z kwitkiem. Bo to by się nie godziło w młynie – dodaje stanowczo.

A, i jeszcze jedno. Jak jedziecie po mąkę do młyna, to zabierzcie swój sznurek do zawiązania worka. To ponoć gwarantuje, że wypieki będą najlepsze.
- Jak zapomnicie, to też spokojna głowa – macha ręką na zabobony. - Sznurek dam, worek też, jak będzie trzeba. A chleb i tak wyrośnie przedni – dodaje.

Podziemny Wawel jeszcze w tym roku!

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto