Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tego o Kazimierzu Dudku nie wiedzieliście! Poznajcie jego historię!

Halina Gajda
Halina Gajda
Kazimierz Dudek ma w swoich zbiorach ropę wydobytą z ostatniego odwiertu na Magdalenie, z terenu, gdzie dzisiaj jest skansen
Kazimierz Dudek ma w swoich zbiorach ropę wydobytą z ostatniego odwiertu na Magdalenie, z terenu, gdzie dzisiaj jest skansen fot. halina gajda
Gdyby nie brak miejsc w rzeszowskim internacie, mogłoby być różnie - skansenu na Magdalenie pewnie by nie było, ambasadora Miasta Światła - jak mówią o Kazimierzu Dudku, twórcy wspomnianego - byśmy nie mieli. Z drugiej strony, kto wie, czy zamiast tego nie chwalilibyśmy się wirtuozem akordeonu czy perkusji. Codzienność płata figle, a o życiowej ścieżce decydują czasem szczegóły.

Kazimierz Dudek, tegoroczny laureat nagrody Dersława Karwacjana, na galę, podczas której wręczane były nagrody, przyszedł ot tak. Dostał wprawdzie zaproszenie, ale niczego nie podejrzewał. Po prostu uważa, że skoro ktoś oficjalnie zaprasza, to przyjść wypada i trzeba. Inaczej postąpić byłoby niegrzecznie. Tak było od lat. Na sali Gorlickiego Centrum Kultury miał nawet miejscówkę, między innymi gośćmi, pośrodku sali.
- Tym razem zostałem poproszony, żebym usiadł bliżej sceny - opowiada Kazimierz Dudek. - Na nic zdały się moje tłumaczenia, że ja mam stały fotel i doskonale się w nim czuję - dodaje z uśmiechem.
Chcąc nie chcąc, do prośby się przychylił. Na scenę zaczęli być zapraszani kolejni wyróżnieni i nagrodzeni, grała orkiestra. W końcu finał, najważniejsza nagroda roku przyznawana przez burmistrza.
- Usłyszałem, że laureat reprezentuje czwarte pokolenie nafciarzy, że prababcia była właścicielką kilku kopanek w Męcinie, a dziadkowie pracowali w przemyśle naftowym, podobnie jak brat i dwie siostry - cytuje. - I tak mi przemknęło przez myśl: oni o mnie czytają, ki czort - opowiada.
W końcu padło jego nazwisko. Wywołany, na scenę wszedł kompletnie zaskoczony. I nie ma w tym żadnej fałszywej skromności.
- Nagroda od swoich jest najważniejsza i najcenniejsza - podkreśla wzruszony. - Widok skansenu nie jest już dla większości miejscowych niczym zaskakującym, mimo to potrafią dostrzec wkład pracy, docenić rozwój - dodaje.

Egzamin zdał, ale w internacie miejsca nie znalazł

W sumie to niewiele brakło, by Kazimierz Dudek nie został naftowcem, a muzykiem. Po podstawówce zdawał bowiem egzamin do szkoły muzycznej w Rzeszowie. Z sukcesem.
- Gdy wszystko było już w zasadzie dopięte na ostatni guzik, pojawił się jeden mały szkopuł - nie było wolnych miejsc w internacie - wspomina. - Dojeżdżanie do Rzeszowa, codzienne, raczej trudno sobie wyobrazić, zrezygnowałem więc. Tato przyszedł do mnie i powiedział coś w stylu: to idź już synu do szkoły wiertniczej, tu, na miejscu. Robotę będziesz miał, znasz temat - dodaje.
Młody Kazimierz specjalnie nie oponował. Jak mówił tata, temat wiertnictwa znał, kłopotów z zaliczaniem poszczególnych przedmiotów nie było. Poszło, można powiedzieć, jak po maśle. Zrobił jeszcze technikum w Krośnie, też bez większych problemów, i od razu dostał pracę. Czy brak miejsca w rzeszowskiej bursie był jakimś znakiem, że ma kontynuować rodzinną, naftową tradycję? Pewnie coś w tym jest. Wszak od dziecka, w zasadzie od chwili, gdy zaczął sam chodzić, spędzał czas właśnie na kopalniach.
Ojciec pracował w Męcinie, dom rodzinny był o rzut beretem, pracę przy wydobyciu ropy na kopalniach miały całe rodziny. Jak więc żyć inaczej?
- Myśmy się na tych kopalniach bawili, spędzali całe dnie i co tu ukrywać, czasem psocili dosadnie - przyznaje bez ogródek. - Chyba największą burę dostawaliśmy za walenie w alarmowe gongi. Były takie, blisko tak zwanych kopalnianych poczekalni. Używało się ich w niebezpieczeństwie - gdy wybuchł pożar, doszło do wypadku. Taki gong głos miał mocny i dźwięczny, podrywał na nogi. Choć o tym wszystkim wiedzieliśmy, zdarzało nam się dla żartu uderzyć w niego. Łatwo się domyślić, co działo się później i co ewentualnie trzeba było sobie rozmasować - mruży znacząco oko.
Miał dwa lata, gdy rodzice zdecydowali o przeprowadzce z Męciny. Podstawówkę kończył więc w Krygu. Czasy pamiętne, bo z domu do szkoły miał ponad dwa kilometry. Najciekawiej, dla dzieci oczywiście, bywało zimą. Mawiają przecież, że Kryg to kraina wiecznych wiatrów. Gdy więc zasypało i zawiało drogę, marsz na lekcje bywał wielką przygodą…
Gdy mały Kaziu stał się całkiem dorosłym Kazkiem, zaczął pracę na kopalni Petrol w Krygu. Był 1968 rok. Starsi stażem koledzy zatroskani o przyszłość młokosa, świetlanej przyszłości mu nie wróżyli.
- Co raz słyszałem, po co w ogóle przyszedłem do tej roboty, gdy wszystko ma się ku końcowi i lada chwila zamkną cały ten naftowy biznes - przywołuje obrazy sprzed lat. - Nie mieli racji, bo przepracowałem w kopalnictwie do emerytury - dodaje.
Muzyczne aspiracje z młodości też sobie w pewien sposób zrekompensował, a trzeba powiedzieć, że miał do nich całkiem spore zacięcie. W końcu w dzieciństwie uczył się gry na akordeonie. Później doszła perkusja, z czasem organki. Z kumplami stworzyli kapelę. Grali twista, Czerwone Gitary, a i „Szła dzieweczka do laseczka” też się zdarzało pod weselną nogę zapodać. Po trosze muzykuje do dzisiaj.

Pani właścicielka, która ziemi nie chciała

A skansen na Magdalenie? Kolejny przykład na zbieg dobrych okoliczności. Kopalnia Magdalena działała do początku XXI wieku. Z blisko setki odwiertów, zostało niewiele ponad dziesięć. Wydobycie z nich liczyło się w kilogramach na dobę. Zapadła decyzja o likwidacji kopalni. Nie od razu, stopniowo. Krok po kroku. W głowie Dudka już wtedy świtała myśl, że trzeba coś zrobić, ocalić choćby niewielki fragment dla młodszych, którzy już nie będą mieli szans na widok kiwonów, koników, wież wiertniczych. Serce mu się kroiło, gdy brygada „złomiarzy”, wynajętych najzupełniej legalnie, cięła, demontowała, wywoziła to, na czym pracował kilka dekad.
- Podobnie, jak ja myślących, było więcej. Spotykaliśmy się, mówiliśmy, że trzeba coś zrobić i to jak najszybciej - wspomina. - Wiele było tych spotkań, tylko lidera brakowało. Takiego, co weźmie to i pociągnie, nie przymierzając, jak koń ciężki wóz - dodaje.
I tu właśnie zaistniał ów zbieg okoliczności - kopalnia Magdalena była już zamkniętym tematem. Odwierty zabezpieczone, sprzęt wywieziony. Tak się akurat w tym przypadku złożyło, że cały teren był dzierżawiony od prywatnej osoby. Na finale, trzeba było protokolarnie oddać grunt właścicielowi. Konkretnie - właścicielce. Wtedy już wiekowej pani.
- Pojechałem do niej i powiedziałem, jak sprawy stoją - wspomina. - Gdy usłyszała, niemal załamała ręce. Że jej ta ziemia nie jest potrzebna, co ona z nią zrobi, kto jej będzie doglądał. Wolała dzierżawę, bo z pieniędzy za nią opłacała sobie rachunki. Krótko mówiąc, była bardzo niezadowolona - dodaje.
W rozmowie padło natomiast, że ona chętnie działkę po kopalni sprzeda. Na Dudka spłynęło olśnienie: miejsce idealne na skansen! Od słowa do słowa, ugadali się, że ona skonsultuje sprawę sprzedaży działki ze swoimi dziećmi, a on się odezwie.
- Po mniej więcej miesiącu sfinalizowaliśmy transakcję - zdradza pan Kazimierz.
Potem poszło już z górki. Dosłownie i w przenośni - wszak kopalnia położona była na stoku. Jak się powiedziało „a”, to trzeba było lecieć dalej z alfabetem, czyli ni mniej, ni więcej zacząć zbierać eksponaty. Trochę miał już zgromadzone, inne były na oku. Nie zmienia to jednak faktu, że roboty było na całe dnie. Skansen miał być ciekawym miejscem. Nie muzeum, gdzie nie można niczego dotknąć, przekręcić, zajrzeć. To zaś wymagało pracy, pracy, pracy. I jeszcze raz - pracy.
- Czasem siadałem wieczorem, rękami ruszyć nie mogłem i myślałem sobie: po co mi to wszystko na starość - przyznaje szczerze.
Zaraz potem wstawał i od nowa zaczynał działać. I tak to się toczy od 2008 roku. Ci, którzy przyjeżdżają na Magdalenę, dają wyraz zadowoleniu. Głośno - że fajnie, że w przystępny sposób dużo się dowiedzieli, że eksponaty ciekawe i nie za szybą schowane. Najbardziej podoba im się kierat pompowy typu Glinik. Czynny. Wprawdzie ropy z ziemi nie wydobywa, ale daje wyobrażenie, jak to kiedyś było, gdy Gorlickie na ropie stało.
- A jak już na wieżę wyjdą, widoki zobaczą, to po nich - śmieje się kustosz. - Rozpływają się w zachwytach - chwali się.
Mówi jeszcze, że prowadzeniem skansenu spłaca dług, bo odczuwa niedosyt po tym, jak jego ojciec rozwijał naftowy przemysł, a jemu przyszło go zakończyć.
- Jako ostatni kierownik kopalni na Magdalenie nie mógłbym dopuścić do tego, by po siedemdziesięciu latach pracy, po kopalni zostały tylko betonowe słupki i hulający po wzgórzu wiatr - podkreśla.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Tego o Kazimierzu Dudku nie wiedzieliście! Poznajcie jego historię! - Gazeta Krakowska

Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto