Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O szewcu Karolu z ulicy Mickiewicza, który nawet "cichobiegi firmy szelest" potrafił przywrócić do użyteczności

Tomasz Pruchnicki
Sierpniowy dzień 1971 roku. Południe. Jeszcze słońce bardzo mocno grzeje. Ulica Mickiewicza, poniżej wiszącego mostu. Właśnie przejechał beczkowóz, który polewał ulicę z sikawek zamontowanych pod zderzakami. Wszystko po to, by choć trochę zwilżyć wyschnięty bruk w mieście i ograniczyć unoszący się wokół kurz.

Zamknijmy oczy i wyobraźmy sobie schodki w drzwiach wejściowych do warsztatu szewskiego w budynku po prawej stronie ulicy Mickiewicza, poniżej zjazdu w uliczkę Garbarską. Na schodkach siedzi mężczyzna z siwymi włosami i pociągłą twarzą. Jest ubrany w koszulę, spodnie, buty i gruby fartuch, na którym widać zaschnięte plamy z kleju szewskiego. Trzyma w ręce częściowo zawinięta w papier kanapkę. Właśnie wyszedł ze swojego warsztatu, aby odetchnąć powietrzem pachnącym parującą wodą, którą przed chwilą polewaczka zrosiła brukowaną ulicę. Słońce świeci na sąsiedni budynek, gdzie mieści się zakład krawiecki z wejściem z ulicy. Dzisiaj w tym budynku jest apteka, a drzwi od strony ulicy zostały zamurowane.

Rzadko miewał zły humor, pracował i opowiadał

[/sc]
Pan Karol Ślusarz, bo tak nazywał się mistrz szewski, był członkiem gorlickiego cechu, którego tradycje sięgały czasów przed drugą wojną światową. Jego warsztat miał okno wychodzące na ulicę. Pod nim stał stół szewski, przy tym zaś, na taborecie siedział szewc. Obok, niemal na wyciągnięcie ręki, stała maszyna do szycia skór. Na ścianie ustawione były regały z butami do naprawy, jak i z tymi już naprawionymi. W zakładzie panował półmrok, a mistrza od klientów oddzielała niewielka lada, na której dokonywał pierwszych oględzin przynoszonych do reparacji butów.

Lubili przychodzić do niego chłopcy z Dworzyska. Przyglądali się, jak zręcznie drewnianymi kołkami szewskimi, mocuje grube zelówki (podeszwy) do krawędzi cholewek. Oglądali szydła szewskie, szpikulce, kopyto szewskie, prawidła do butów, czyli drewniane wkładki, sprawiające, że wysokie buty nie deformowały się, wybijaki do otworów pod szycie nicią i specjalnie ukształtowany młotek. W pomieszczeniu panował specyficzny zapach terpentyny pomieszanej z woskiem, wazeliną i olejem do impregnacji obuwia oraz kleju butaprenu. Ciekawiły ich kawałki skór z różnych zwierząt. Trzeba bowiem wiedzieć, że w zakładzie były wyprawione skóry świńskie, końskie, kozie, krowie i te bobrze, schowane zazwyczaj pod najniższą półką.
Ku rozczarowaniu pań, mistrz niestety nie zajmował się wyrobem toreb czy torebek. Wszystkim zabiegom, które czynił przy butach szewc, chłopcy przypatrywali się z niekłamanym i nieukrywanym zaciekawieniem. Starszy pan nie miał nic przeciwko temu, nie zdarzało mu się zwracać im uwagi, że czegoś nie można dotykać, przekładać itp. Wręcz przeciwnie. Jak miał dobry humor - rzadko miewał zły - to tłumaczył im, co do czego jest i kiedy należy tego używać. Poza zawodową pasją, miał jeszcze jedną. Lubił mianowicie tańczyć. Miał nawet pseudonim Szu-Szu. Był więc stałym bywalcem potańcówek organizowanych w parku miejskim, dancingów w gorlickich restauracjach i kasynach w Gliniku.

Przychodzili tu mieszkańcy z kłopotliwymi butami

Mężczyzna pochodził z Lipinek i po ukończeniu szkoły powszechnej przyszedł do Gorlic na tak zwany „termin”, czyli kilkuletnią praktykę w zawodzie szewca. Musiał być dobrym uczniem, bo zdobył tytuł mistrza w zawodzie i z zarobionych pieniędzy, jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej, wykupił część (7/16 całości) budynku, w którym miał warsztat. Zatrudniał uczniów i czeladników, a zarobione pieniądze inwestował dalej. W ten sposób stał się właścicielem działki na Blichu, wybudował drewniany dom, w którym zamieszkał z rodziną. Jego syn Tadeusz należał „do chłopaków z Dworzyska” i był pełnoprawnym członkiem tej społeczności. Stąd pewnie powstał sentyment pana Karola do wszystkiego, co pochodził z tego rejonu miasta.
Masowa produkcja obuwia zapoczątkowana przez braci Bata sprawiała, że po okupacji w naszym kraju powstało kilka fabryk, które reklamowały swoje produkty jako mechanicznie wykonane buty na podeszwie. Wszystkie były produkowane według tego samego schematu, więc klienci nawet ze stopami, które choćby minimalnie odstępowały od tegoż, musieli przyjść do szewca, by masową produkcję poprawić.

Do szewca przychodzili nie tylko mieszkańcy z kłopotliwymi butami. Od czasu do czasu, gdy do miasta przyjeżdżał cyrk, do szewca trafiały panie z obsługi wspomnianego. Zawsze było coś do zrobienia, naprawy. Mimo iż mijały po drodze spółdzielnię szewską, wolały iść do pana Karola. Naprawiał na poczekaniu, więc była okazja do rozmów z przyjezdnymi klientkami. W efekcie, poza zapłatą dostawał kilka darmowych biletów na któryś z występów.

Sowite wynagrodzenie za pożyczkę dla Żyda w potrzebie
Karol Ślusarz był człowiekiem oszczędnym i rozsądnym. Jedna z gorlickich historii mówi, że pewnego dnia przyszedł do niego Żyd, którego znał tylko z widzenia. Jak to mówią, taki znajomy-znajomego. Ów Żyd poprosił pana Karola o pożyczkę znacznej sumy pieniędzy. Jak się okazało, żaden z jego braci nie chciał tego uczynić. Szewc, po krótkim namyśle, zgodził się i pożyczki udzielił. Wielkie było jego zdziwienie, gdy po mniej więcej dwóch latach, pożyczkobiorca oddał dług w dwukrotnej kwocie. Zaskoczonemu rzemieślnikowi szybko wyjaśnił: „Dzięki twojemu wspomożeniu bardzo dobrze zarobiłem na moim pomyśle i stać mnie na sowite podziękowanie”.

Przed wojną w naszym mieście pan Karol miał sporą konkurencję wśród Żydów: byli to Korn Aba, który miał zakład przy ulicy Bieckiej, Liszner Mojżesz i Józef, którzy świadczyli usługi na Placu Targowym oraz Wróbel Markus. Ślusarz zarabiał sporo na swoim fachu, stąd należy sądzić, że był jednym z najlepszych. Kiedy zamieszkał na Blichu, to często w lecie wraz z rodziną chodził nad rzekę Ropę, by wraz z innymi gorliczanami zażyć kąpieli.

Oaza dobrego rzemiosłai dokładności
Z początkiem lat osiemdziesiątych budynek przy ulicy Mickiewicza, w którym pan Karol miał warsztat, został przeznaczony do rozbiórki mimo prywatnej własności. Mieszkańcy zostali wykwaterowani. Szewc pisał podania, odwołania, które na nic się zdały. W niejasnych okolicznościach stracił swoje udziały w nieruchomości i do końca życia nie pogodził się z tym faktem.
Gorliczanie wspominają jego zakład jako oazę dobrego rzemiosła i dokładności. Kiedy przynosili do niego zakupione na kartki buty, nie komentował ich jakości, bo cóż wymagać od bylejakości, tylko skrzętnie naprawiał, poszerzał, łatał i reanimował buty do użytku. Doskonale wiedział, że czas indywidualnie wykonywanych butów na miarę minął bezpowrotnie na rzecz tych masowo produkowanych, zwanych potocznie „cichobiegami firmy szelest”. Karol Ślusarz zmarł w lutym 1986 r.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto