Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Myszołowiec to doskonały kumpel do wypadów na koniach [ZDJĘCIA]

Halina Gajda
Halina Gajda
Wzrost: około 40 centymetrów, waga - 600 gram, znaki szczególne: dwa skrzydła i pazury. Imienia jeszcze nie ma, ale na użytek medialny nazwany został Harrisem. Myszołowiec meksykański - bo on ci jest bohaterem, od kilku dni próbuje zadomowić się w Starej Cegielni w Gładyszowie.

To, co koniec z końmi? Teraz będą ptaki? Włodzimierz Kario wzrusza ramionami: będą konie i ptaki. Na razie jeden. Wspomniany myszołowiec, popularnie zwany jastrzębiem Harrisa albo po prostu Harissem. Na nową przygodę Karia, nie ptaka, wzięło go przez wczesnośredniowieczną grupę rekonstrukcyjną, której jest członkiem. Mają tam jednego sokolnika.

- Sokolnictwo ma potężną tradycję - przekonuje. - Przed wiekami polowania z ptakami drapieżnymi były zarezerwowane dla najznamienitszych grup społecznych - dodaje.

Kario polować nie zamierza. Z kilku powodów. Po pierwsze, żeby móc to robić, trzeba być myśliwym, przejść szkolenie, być członkiem Polskiego Związku Łowieckiego. To go nie interesuje.

- Mnie zamarzyło się mieć ptaka do pokazów konnych - mówi wprost.

Boćki patrzą na Harrisa z wysokości komina

Harris ma sporą wolierę z siatki i bociany za sąsiadów. Na razie to one są górą. Dosłownie - bo mają gniazdo na kominie, więc popatrują na niego z politowaniem. Można wręcz powiedzieć, że na dziobach mają wypisane: taki bohater, a go zamknęli.

Klekoty z komina mają jeszcze jeden atut. Latają. Gdzie się im podoba. Harris natomiast jest jeszcze zbyt słabo zaznajomiony z terenem, by dostać przepustkę na samodzielne wycieczki. Może co najwyżej podokazywać w wolierze. Ma więc przed boćkami pewien respekt. Gdy te zaczynają głośno „rozmawiać”, odwraca nerwowo głowę w ich stronę. Boi się, że spuszczą nowemu łomot?

- Na początku trzymamy ptaka na lince, którą w sokolniczym żargonie nazywamy dłużcem - wyjaśnia Kario. - Łatwo się domyślić, że chodzi nam, by ptak nam nie czmychnął - dodaje.

Układanie ptaka trwa. Znacznie dłużej niż konia czy psa. Harrisy mają jeden ważny atut. Normalnie, na wolności polują w grupach. Tworzą powietrzne watahy jak wilki na ziemi. Sokół na ten przykład woli samotne działanie, trudniej go więc ujarzmić. Gdy się więc pracuje z myszołowcem, sokolnik z czasem staje się w pewnym sensie przywódcą stada.

- W moim przypadku rola sprowadza się do dostarczania żarcia - nie ma wątpliwości.

Nie ma czegoś takiego jak system nagród i kar. Ukracanie ptaka - bo tak się fachowo mówi o procesie, to w zasadzie tylko nagrody. Poprawnie wykonane zadanie - porcja smakowitości. Kolejne zadanie - to samo. I tak bez końca. Tak ptak przyzwyczaja się do sokolnika. Próba skarcenia oznacza stratę zaufania. Stopniowo przekonuje się, że człowiek, który daje mu jedzenie, nie może być taki zły, nie może zrobić mu krzywdy.

Praca z ptakiem obliczona na miesiące

Gdy rozmawiamy, Harris cały czas siedzi na ręce. Gruba, skórzana rękawica chroni przed ostrymi pazurami. Na szczęście, bo potrafią wiele. Bez kłopotu złapią gryzonia, a samica Harrisa pokusi się nawet o atak na jakieś większe zwierzę. Lepsza strona medalu jest taka, że nie ma obawy, iż przestraszony ptak zaatakuje sokolnika. Na przykład walnie go dziobem w głowę.
- One po prostu nie znają takiego sposobu atakowania - tłumaczy obrazowo.

Harris daje nam też popis tego, co już potrafi. A potrafi przejść z rękawicy na oparcie ławki i z powrotem. Zachętą są dwa słowa: no, chodź. Żadne więc tajemnicze zaklęcie czy barwa głosu. Zresztą, w ten sposób pójdzie do każdego.

- Najlepiej, by dłoń w rękawicy była uniesiona wyżej niż łokieć - słyszę instrukcję. - Ptaki lubią siedzieć w najwyższym punkcie. Wyjdzie więc na dłoń, nie ma obawy, że przypadkowo nas podrapie - dodaje.

Ukracanie ptaka to praca na kilka godzin dziennie. Niby sześćdziesiąt dekagramów na dłoni to żaden wielki ciężar, ale perspektywa trzymania ich na przez kilka kolejnych godzin daje obraz, co to za zadanie. Nauka latania to kolejne godziny. Najpierw bowiem sadzamy ptaka na przykład na wspomnianym oparciu ławki. Ręka w rękawicy oddalona jest o kilka centymetrów. Na komendę-zachętę ptak wskakuje na nią. Z czasem ręka się oddala. W końcu, by wrócić do właściciela, ptak musi frunąć. Oczywiście na początku ogranicza go dłużec, ale z czasem…

- Mam nadzieję, że z czasem będę mógł jechać konno, a ptaszek będzie sobie leciał nad moją głową - zdradza. - Oczywiście, co jakiś czas usiądzie na ręce, dostanie smakołyk i znowu poleci - dodaje.

Prognozuje, że może jeszcze w tym roku wybiorą się na wspólną przejażdżkę.

Myszołowiec nie ma specjalnych wymagań. Jada surowy drób, potrzebuje trochę cienia i żeby mu nie lało na głowę. W zasadzie tyle. Owszem, można powiedzieć, że to tylko ptak z ptasim móżdżkiem, ale nie tak do końca. Pewnie, na to, żeby podał łapę, nie ma wielkich szans, ale mimo wszystko jakaś nic porozumienia z sokolnikiem, się nawiązuje. Widać, to gdy wykładam rękawicę. Harris niby chętnie wskakuje na moją rękę, siedzi dłuższą chwilę, ale co raz obraca głowę. Szuka pana, ewidentnie humor poprawia mu się, gdy wraca do niego. Może miłością nazwać to, byłoby na wyrost, ale sympatią już chyba tak. Na zasadzie dobrego sąsiada - do pogadania na ławce przed domem, wypicia wspólnej kawy, ale bez specjalnej poufałości.

- Myszołowca trzeba normalnie zarejestrować w specjalnym rejestrze, który prowadzi starostwo - przypomina. - Tak samo, jak każde inne dzikie zwierzę - dodaje.

Mieć takiego ptaka w domu, to nie kwestia pieniędzy, ale tego, ile czasu jesteśmy w stanie mu poświęcić. Bo im jest go więcej, tym lepiej dla szkolenia.

Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, w naszym sąsiedztwie, myszołowców jest więcej, niż nam się wydaje. Przede wszystkim w okolicach lotnisk, czasem w parkach, gdzie kawki czy gawrony zbyt mocno się rozgościły.

- Potrafią skutecznie przepłoszyć całe niechciane skrzydlate towarzystwo - zapewnia.

Harris zaczyna się niecierpliwić. Albo nudzić. Pokazuje to, gdy ostentacyjnie schodzi z rękawicy i zawisa na dłużycy głową w dół. Ma przy tym rozpostarte skrzydła, ale sam potrafi się podnieść i usadowić. Mam wrażenie, że na rękawicy czuje się najpewniej i najbezpieczniej.

FLESZ - Suche krany w Polsce? Deficyt wody narasta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Myszołowiec to doskonały kumpel do wypadów na koniach [ZDJĘCIA] - Gazeta Krakowska

Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto