Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Małgorzata Kaszałowicz, młoda gorliczanka wróciła z prestiżowego stypendium w USA. Zaskoczy was, co ją zaskoczyło za oceanem

Halina Gajda
Halina Gajda
Małgorzata Kaszałowicz po przylocie do Atlanty z rodziną, u której mieszkała
Małgorzata Kaszałowicz po przylocie do Atlanty z rodziną, u której mieszkała archiwum prywatne Małgorzaty Kaszałowicz
Małgorzata Kaszałowicz, licealista z Kromera wróciła do rodzinnych Gorlic po dziesięciomiesięcznym pobycie w Stanach Zjednoczonych. I może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż była jedną z 34 młodych ludzi z Polski, którzy przeszli przez bardzo gęste kwalifikacyjne sito prestiżowego programu stypendialnego Flex.

Małgosia, drobna szatynka z serdecznym uśmiechem, wróciła do rodziny zaledwie kilka dni temu. Walizki już wprawdzie rozpakowała, ale jeszcze nie odwiedziła wszystkich znajomych, przyjaciół czy członków rodziny. Musi się odnaleźć na nowo w lokalnej rzeczywistości, zaspokoić ciekawość rodziny i po raz setny odpowiedzieć na kluczowe dla wielu pytanie: jak było?
- Zaskakująco, inspirująco, naprawdę fajnie – mówi szczerze.

Próba nic nie kosztuje

Młoda gorliczanka przyznaje, że wyjazd był szczegółowo przemyślaną strategią. Wiedziała, czego chce i szukała narzędzi, by marzenia-plany zrealizować. Odpaliła „wrota na świat”, czyli Internet. Strona po stronie, hasło po haśle. Tu się czymś ciekawiła, tam coś dodatkowego przeczytała. Trochę po sznurku, ciut po omacku trafiła na stronę Programu Flex.

- Zaczęłam czytać. Już na początku wiedziałam, że łatwo nie będzie, ale przecież nic nie kosztowało mnie, żeby spróbować – uśmiecha się.

Program dedykowany jest młodym ludziom z krajów postkomunistycznych. Powstał jeszcze w latach 90 ubiegłego wieku i od początku zakładał edukacyjny charakter. Młodzi z Europy dostali szansę na wyjazd do USA, a z kolei nastoletni Amerykanie mieli się przekonać, że w Europie, a szczególnie jest postsowieckiej części, mieszkają ich rówieśnicy, którzy mają podobne marzenia, słuchają tej samej muzyki i oglądają te same filmy.
- I że po polskich ulicach nie chodzą niedźwiedzie – śmieje się.

Kilkustopniowa rekrutacja

Program kusi – bo to praktycznie rok pobytu za oceanem, przy czym wszystkie koszty są po stronie Ambasady Stanów Zjednoczonych oraz American Councils for International Education. Do pierwszego etapu rekrutacji każdego roku przystępuje od dwóch do nawet trzech tysięcy młodych ludzi.

- Warunki uczestnictwa są bardzo szczegółowo opisane, ale nie na próżno szukać kryteriów, którymi kieruje się komisja kwalifikacyjna – opowiada. - To jest ich tajemnica – dodaje.

Rekrutacja zawsze zaczyna się we wrześniu i tak samo wygląda: kandydat musi napisać trzy wypracowania. Tematy są raczej bardziej ogólne, niż szczegółowe, bo o podejściu do życia, rozwiązywania problemów, podstawowych wartości, zainteresowań, marzeń. I chyba w tym tkwi haczyk i jednocześnie siła selekcji. Nie od dzisiaj wiadomo, że „wolny” temat, może wynieść na piedestał albo zrzucić z hukiem na ziemię.

- Wszystko trwało kilka miesięcy. Mniej więcej w zimie dostałam informację, że zostałam zakwalifikowana do kolejnego etapu – wspomina.

Jeszcze nie pakowała walizek ani niczego nie planowała, ale ekscytacja dawała coraz mocniej o sobie znać. Tym bardziej że wraz z kwalifikacją przyszło zaproszenie na rozmowę. Covid pokrzyżował nieco plany i zamiast jechać do ambasady, odbyła ją online. Pisała też kolejne wypracowanie, już na czas. I znów czekała…
- O tym, że jadę do Stanów, dowiedziałam się w kwietniu 2022 roku – dodaje.

Pięć kobiet pod jednym dachem

Później wszystko potoczyło się z prędkością kuli śnieżnej – trzeba było załatwić roczny urlop od polskiej szkoły, sprawę paszportu, wizy, masy innych wymaganych dokumentów. Małgorzata to typ Zosi-Samosi. Do gabinetu dyrektora Kromera zapukała sama. Gdy powiedziała, z czym przychodzi, spotkała się z pomocną dłonią. W końcu, w sierpniu stanęła na Okęciu przed bramkami do odprawy.
- Milion myśli w głowie, ale o dziwno żadnych wątpliwości ani tym bardziej odruchu powrotu do domu – wspomina dalej Małgorzata.
Po kilkunastogodzinnej podróży wylądowała w Waszyngtonie. Czekał ją jeszcze lot do Atlanty. Tam bowiem mieszkała rodzina, która miała stać się jej azylem przez kolejne miesiące. Okazało się, że amerykańską „mamą” zostanie młoda kobieta, która wychowywała samotnie dwie córki. Wraz z Małgosią pod dach Amerykanki trafiła jeszcze stypendystka z Włoch.
- Tak stworzyłyśmy mały babiniec – żartuje. - W końcu pięć kobiet pod jednym dachem, to nie byle co – dodaje.

Podstawa to nie bać się nowinek

Nie było czasu na aklimatyzację, rozpoznawanie terenu i krajoznawcze wycieczki. W kolejnym dzień po przylocie trafiła do szkoły.
- Pierwsza myśl po przekroczeniu progu: toż to kolos – opowiada.
Kolos to jak najbardziej trafne określenie, bo Małgosia szybko dowiedziała się, że będzie jedną z ponad 1500 uczniów.

- Kolejne zdziwienie dotyczyło szafek na korytarzach, tak dobrze znanych z amerykańskich filmów. Po prostu ich nie było. Tam wszyscy korzystają z laptopów – opisuje.

Amerykański system nauczania jest zupełnie innych, od polskiego. Poza blokiem przedmiotów obowiązkowych uczniowie mogą sobie wybrać te, które go interesują. Młoda gorliczanka postawiała między innymi na psychologię i kryminalistykę. Ostatni wybór to klasyczny przykład na zaspokajanie ciekawości i odnalezienie odpowiedzi na pytania: czego będziemy się uczyli, może będziemy mogli sami przeprowadzić śledztwo albo co lepsze – uda nam się rozwikłać jakąś przestępczą zagadkę…
- Korzystałam ze wszystkiego, co nowe, inne, niespotykane w naszym systemie szkolnictwa. W końcu po to tam byłam – dodaje rezolutnie.

Zaskakujące zaskoczenie

Te dziesięć miesięcy pobytu za oceanem było testem dla całej rodziny. Z jednej strony rodzice, którzy najnormalniej w świecie martwili się o córkę, z drugiej Małgosia, która chłonęła doświadczenia. I ani razu nie miała ochoty na spakowanie walizki i powrót do kraju przed czasem.

- Bez dramy. Nie było powodów – komentuje ze śmiechem

O wyjeździe opowiada jednocześnie, jak o życiowej przygodzie, z drugiej – z dystansem. Pytana o to, co ją zaskoczyło poza wielkością szkoły, bez namysłu odpowiada, że brak… mikrofalówki w domu rodziny, u której mieszkała. Bo przecież żaden amerykański film nie może obejść się bez widoku kuchni z takim właśnie urządzeniem. Co więcej, nastawiła się, że przyjdzie jej jeść szybko odgrzewane półprodukty.
- A tymczasem, moja rodzina gotowała. Tak normalnie – od początku do końca. Żadnych mrożonek, paczek z gotowcami, fast foodów. Co więcej – posiłki były bardzo ważnym punktem każdego dnia, który budował wspólnotę. Moja gospodyni bardzo o to dbała – dodaje z powagą.

Najważniejsze to mówić

Jednym z powtarzających się pytań od znajomych było to o poziom znajomości języka, który pozwala na kwalifikację do wyjazdu.

- Podczas rozmów stawiają na komunikatywność – mówi. - A już na miejscu, większość mówi, jak potrafi. To jest codzienny język, a nie literacki czerpany z Marka Twaina. Nikt nie zastanawia się, czy użył właściwego czasu, czy zdanie złożone ma właściwą budowę. Dla moich nauczycieli najważniejsze było, żebym mówiła – opowiada.

Co teraz? Wakacje, a po nich, powrót do Kromera. Klasa maturalna, miesiące intensywnej pracy, a później najpewniej studia. Nie, nie w USA, bo tam kosztują fortunę. Małgosia stawia na polski system edukacji.
- Geoinformatyka, bioinformatyka – to są kierunki na dzisiaj – zdradza. - Jak będzie w przyszłości, tego sama nie wiem. Preferencje zmieniały mi się już tyle razy, że może być różnie – śmieje się.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto