Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Karolina, dziewczyna o stu twarzach, która pokochała folklor

Halina Gajda
Halina Gajda
Karolina Miarecka - czasem czarownica, czasem niczym nimfa jakaś wodna z zielnym wiankiem na głowie. Albo jeszcze inaczej - w kwiecistej spódnicy, zapięta w wyszywany cekinami gorset. Nęci, kusi, czaruje, trochę kokietuje. Cel zazwyczaj osiąga, bo nie ma oka, zwłaszcza męskiego, które by na niej nie spoczęło na dłuższą chwilę....

Ona wtedy macha ręką, głowę podnosi, i niby od niechcenia, dłoń z zaręczynowym pierścionkiem pokazuje, jakby mówiła - nie masz szans, zajęta jestem. Od niedawna gra rolę Żydka w kolędniczym teamie. Z grupą przyjaciół chodzi od domu do domu z noworocznymi życzeniami. - I teraz wszystko będzie już wiadomo - mówi jakby trochę zmartwionym głosem. - Całą tajemnicę zdradzimy - udaje frasunek.
W czym rzecz? Ano w tym, że do tej pory mało kto wiedział, kto owym Żydkiem jest. Wedle dobrze poinformowanych źródeł, nawet ci, którzy de facto dali jej pracę, mieli sporo wątpliwości. Przyglądali się, w oczy patrzeć próbowali. Zaglądać tu i ówdzie - nie śmieli. Coś się im kojarzyło, próbowali łączyć znane gesty i zachowania, ale tak wprost niczego nie powiedzieli. I tak trwają w niepewności. Pewnie do dzisiaj.
- Tak. Żydek to ja - śmieje się Karolina Miarecka.

Zaangażowała obecną i przyszłą rodzinę

Trzeba przyznać, że Karolina w rolę wciela się dosłownie w punkt. Z kartonową walizką, zgarbiona, zachrypniętym głosem zaczepia, handelek proponuje, zagaduje, przekonuje, coś pokazuje.
Zanim się kto obejrzy, w biznes z Żydkiem wchodzi. Nic to, że zazwyczaj sprowadza się on do paczki ciasta, poczęstunku. Wszak deko handlu lepsze niż kilogram pracy.
W ludowe promocje i szaleństwa zaangażowała rodziców, przyszłych teściów. Tak naprawdę, to obie rodziny już są u niej na etacie. Karolka wpada z pomysłem, rzuca parę szczegółów i w zasadzie bardziej stwierdza, niż pyta: wchodzicie w to?
Nikt jej nie odmawia, nawet nie dlatego, że nie chcą wprawiać córki i synowej w zakłopotanie, ale zwyczajnie świetnie się razem bawią. Inna sprawa, że po takich przedsięwzięciach, nikt nie będzie mógł powiedzieć, że nie wiedział, nie znał, nie miał pojęcia o jej zawodowych i społecznych preferencjach.
- Na przykład mój przyszły teść robił nam miotły na zlot czarownic na Łysuli - zdradza Karolina.
Miotlany atrybut był niezbędny, bo w programie sabatu umieściła punkt „zumba z miotłą”. Było ich potrzebne kilka, a budżet był ograniczony. Trzeba było szukać rozwiązań gospodarczych. Przyszła rodzina doskonale klimat poczuła. I zrozumiała - trzeba pomóc. Wcześniej jednak, tak na wszelki wypadek Karolina zadzwoniła do zaprzyjaźnionego księdza z pytaniem, czy organizacja zlotu nie narazi uczestników na ewentualne duchowe konsekwencje. Odpowiedź była umiarkowanie entuzjastyczna, ale ostatecznie uznali, że skoro czarnej magii nie zamierzają uprawiać, przeklinać nikogo na wsze czasy też nie, to niech się już te baby zlecą i sobie poplotkują przyjaźnie.
Jednak to nie kreacją czarownicy, a dziewczyny w wianku na głowie zrobiła wrażenie na wszystkich podczas nocy świętojańskiej w Szymbarku. Biała, zwiewna sukienka, wianek z ziół na głowie. Skoczyć przez ognisko - żaden problem. Pokaże młodzieńcom, jak to się robi. Wejść do wody po pas - nie ma przeszkód. W każdą rolę wkłada przede wszystkim szczerość i zaangażowanie.
- To naprawdę frajda, gdy wiem, że najbliżsi mi ludzie podzielają i rozumieją moje pasje - mówi szczerze. - No i ciągle dopytują, kiedy i co robię, bo oni jakby co, to pomogą - dodaje.

Tradycja nie znaczy tandeta. Tego się wystrzega

Ma dwadzieścia kilka lat. Kończy pisać pracę magisterką i o wielkim świecie raczej nie myśli. Tutaj chce zostać, wbrew powszechnemu gadaniu, że Gorlice się zwijają i za parę lat zostaną miastem staruszków.
- W mieście pewnie bym się udusiła - mówi szczerze Karolina Miarecka.
Od niedawna pracuje w Ośrodku Kultury Gminy Gorlice. Niby jest instruktorką, ale tak naprawdę to mąci i kręci, ale tak pozytywnie. Podrywa do nietuzinkowego działania. Rzuca pomysłami, a potem pilnuje, żeby kiełkowały. Czasem skończy się na wystawieniu czubka głowy nad ziemię, bo finanse nie pozwolą na nic więcej, czasem zapowiada się na całkiem fajną roślinkę. Lubi tradycję. Ludowszczyznę, jak kto woli. Nie ma problemu, by ubrać ludowy, pogórzański strój i na scenie chodzonego tańczyć.
- Ja to kocham - zarzeka się głośno i stanowczo.
Przyśpiewkami z regionu sypie jak z rękawa. Zna fachowe nazwy części stroju, wie, skąd się wzięły i do czego tak naprawdę służą. W zasadzie nie będzie przesadą powiedzieć, że mogłaby chodzić na ludowo na co dzień. Robi to, gdy tylko ma ku temu okazję. Nie dla oklasków, ale jej się to naprawdę podoba.
- Pojechałam przed laty na Watrę i tam zamarłam, wsiąkłam dosłownie - opowiada. #- Wszyscy Łemkowie siedzieli przed sceną i razem tańczyli, śpiewali. I mnie to tak urzekło i trochę zazdrość się odezwała, że oni mogą, potrafią, chcą. A u Pogórzan bywa to różnie #- dodaje.
Uznała, że przynajmniej spróbuje to zmienić. Za myślą poszła praca. Kilka miesięcy temu założyła zespół Rutycz. Nazwa wzięła się od rośliny, wrotyczu, niezbędnego w każdym wieńcu dożynkowym. Pośród znajomych rzuciła zaczepne hasło: kto wstąpi do zespołu ludowego?
- Odzew przeszedł moje najśmielsze oczekiwania - nie ukrywa satysfakcji. - Nie było dyskusji, że zespół owszem tak, ale ktoś się nie przebierze, gorsetu nie założy, spódnicy w kwiaty czy starego kożucha - zachwala.
Co więcej, nowi chcą wejść do zespołu, dopytują o przyjęcie. - Mamy nawet takich, którzy odkopali ze strychów i innych domowych zakamarków akordeon, lirę korbową i próbują na nich grać, żeby nasze występy uatrakcyjnić #- chwali się dalej Karolina Miarecka.
Rutycz prowadzi w klimacie etno, ale tak, by w całym dobrodziejstwie tradycji była tylko szczypta nowoczesności.
- Cała sztuka, żeby nie popaść w tandetę i coś, co naprawdę będzie „wiochą” - podkreśla.

Butelkowa zieleń za 12,50 zł. Na co? Kiedy?

Karolina zaczynała od mażoretek. Była w piątej klasie podstawówki, gdy zaczęła orkiestrowe marsze z pałeczkami. Początkowo jej to wystarczało, ale z czasem, a raczej z wiekiem - apetyt rósł.
Ciągle nie miała na nic czasu - bo szkoła, zajęcia na warsztatach. Teatry, spektakle też przewijały się u niej systematycznie. Scena od zawsze była jej żywiołem do tego stopnia, że pięć lat temu wzięła udział w wyborach Miss Galicji. Namówili ją przyjaciele, trochę też sama chciała się sprawdzić, ale do tematu podeszła na kompletnym luzie. Do tego stopnia, że suknię na pokazowe przejście kupiła w lumpeksie.
- Wisiała na wieszaku taka trochę zapomniana. Butelkowa zieleń. Rozmiar pasował idealnie. W pasmanterii dokupiłam tylko kawałek wstążki na szarfę - wspomina ze śmiechem. - Kupiłam tę suknię, bo na metce była cena - 25 zł. W kasie okazało się, że jest wyprzedaż i kiecka kosztuje połowę z tego - dodaje ze śmiechem.
Została wicemiss Galicji oraz Miss publiczności. Do dzisiaj pamięta tatę i chrzestnego, którzy chyba najgłośniej ze wszystkich dopingowali ją i klaskali. Szczególnie wtedy, gdy kandydatki dostawały specjalne zadania do wykonania.
- Trafiły nam się pompony. Takie, jakie mają cheerleaderki - przypomina. - W zamierzeniu, stworzenie szybkiego układu tanecznego z ich wykorzystaniem, miało być niełatwym zadaniem. Tylko co trudnego mogło być w tym dla mnie, byłej mażoretki - śmieje się.
To zadanie poszło jej jak po maśle, co oczywiście dostrzegła publiczność oraz wspomniani tata i wujek. Sukces jakoś wodą sodową jej do głowy nie uderzył. Było fajnie, ale powtórki nie planuje. Nie ta bajka, nie ten klimat, cele, estetyka. #- Co innego gorset, wianek na głowie, spódnica w kwiaty i korale - zachwyca się. - I ta czerwona wstążka wpleciona w warkocz - rozmarza się.
Zresztą, taki właśnie ślub planuje mieć - w wianku z żywych kwiatów, z kolorową, regionalną chustą na ramionach. - Tylko kupna sukni ślubnej sobie nie odmówię - śmieje się.

FLESZ - Jak pozbyć się stresu w godzinę? Tę metodę stosowała NASA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Karolina, dziewczyna o stu twarzach, która pokochała folklor - Gazeta Krakowska

Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto