Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jakub Kaczmarczyk tworzy makiety gier bitewnych. Jest w tym mistrzem!

Halina Gajda
Halina Gajda
Jakub do budowy makiet wykorzystuje w zasadzie wszystko, co można znaleźć w każdym domu: karton, zapałki, wykałaczki, gąbkę do naczyć, a nawet zioła
Jakub do budowy makiet wykorzystuje w zasadzie wszystko, co można znaleźć w każdym domu: karton, zapałki, wykałaczki, gąbkę do naczyć, a nawet zioła fot. Halina Gajda
Jakub mówi, że wszystko zaczyna się od myślenia, a że z natury jest dosyć energiczny, bywa, że w głowie myśl goni myśl, a pomysł konkuruje z innym pomysłem. Potem jest stos różności, z czego powstaje… No właśnie co? A, to już zależy od tego, co ma w planach - makietę wojennej Warszawy, rzymskie koloseum, współczesny poligon, czy świat fantasy. Zapewnia ze świętym przekonaniem, że z każdego, ale to z każdego sklepu jest w stanie wybrać coś, co mu się przyda do budowy makiety gry, a do napędzenia wszystkiego, nie potrzeba prądu.

FLESZ - Kolejne niedziele bez handlu. Od stycznia zaostrzenie przepisów

Rocznik '86, wykształcenie wyższe. Trochę Krakowa w cv, dorywczych zajęć też kilka by się znalazło. Usposobienie - arcy społeczne, do tego anielska cierpliwość, precyzja i sokole oko. Prospołeczna natura przydaje się na zajęciach z dzieciakami, beznerwowość do sklejania poszczególnych elementów planszy, a pewne oko do malowania żołnierzyków z dłonią, jak ziarnko maku, palcami mniejszymi, niż pół tego ziarnka. Dobrze, że chociaż nogi i tułów można złapać opuszkami.

Najpierw miał oczy, jak spodki, a potem zaczął chłonąć

Bakcyla z grami bitewnymi złapał w Anglii podczas obozu, na który pojechał. Kumple zabrali go do miejsca, gdzie takich plansz było całe mnóstwo. Jakubowi najpierw oczy zrobiły się, jak spodki, potem wróciły do normalnego stanu. Głęboko westchnął i zaczął całym jestestwem chłonąć, chłonąć, chłonąć...
- Mniejsze, większe, rozbudowane i skromniejsze - we wszystkich można było się zakochać od pierwszego spojrzenia - wspomina.
Wrócił do domu, zaczął główkować, podpatrywać, próbować. Efekty bywały różne. Niektóre nie ujrzały światła dziennego, inne od biedy można było pokazać najbardziej zaufanym kolegom. Teraz - uczy warsztatu innych, choć sam w żadnych nie brał udziału.

Majeranek ze spożywczaka, gąbka z kosmetycznego

Gdyby chcieć iść do sklepu i kupić taką grę, to trzeba mieć co nieco w portfelu. Makieta, figurki - setki złotych do wydania jak nic. Jakub preferuje jednak inne rozwiązania. Otóż makiety robi sam. Pole bitwy o powierzchni półtora metra kwadratowego można stworzyć w zasadzie bez większych nakładów. Kawałki grubej tektury, gąbka do zmywania, jakiekolwiek zioła ze spożywczaka, trochę zielonej farby, zapałki, patyczki do mieszania kawy, kawałek styropianu. - Z tektury można zrobić budynki. Gąbka do zmywania posiekana w blenderze, zamoczona w zielonej farbie, a później wysuszona idealnie nadaje się do zrobienia drzew - opisuje. - Zioła, choćby popularny i najtańszy majeranek wysypany na sklejkę pomalowaną cienką warstwą kleju doskonale imituje grunt czy trawę. Zapałki czy wspomniane patyczki też znajdą tysiące zastosowań. Wszystko zależy od naszej pomysłowości - śmieje się.
Owszem, na początek można grać choćby zakrętkami od butelek, ale figurki żołnierzy, wojowników, czy innych uczestników, dodają swoistego smaczku, finezji. - Paczkę „surowych” można już kupić za kilkadziesiąt złotych - mówi. - Wystarczy tylko je pomalować - dodaje niby tak zwyczajnie, ale z trudem ukrywa uśmiech. Tu bowiem wychodzi sprawa ze wspomnianym malowaniem detali. Większość ludzi użyłaby to tego lupy, bo oko żołnierza to kropeczka. Nie bardzo wiadomo, do czego porównać źrenicę... - Najlepiej sprawdzają się pędzle modelarskie o grubości zero-zero. Uprzedzam pytanie - nie nie, kosztują fortuny - zapewnia.
Z pędzlem idealnie komponuje się czas i święty spokój. Niezłym dodatkiem jest też kilkulatka, córka Jakuba, której w ten sposób można zająć czas. Tata maluje, a ona się przypatruje, że powieka jej nie mrugnie. Jak zaczarowana. Ponoć może siedzieć tak długo.

Scenariusz i finał - za każdym razem nieprzewidywalne

Głównym atutem bitewniaków - tak o grach mówią zainteresowani - jest to, że nie ma dwóch takich samych rozgrywek. Są ustalone zasady, ogólne, ale to, co dzieje się na planszy zależy tylko od graczy. Wystarczy, że umówią się wcześniej, że walczą o wzgórze, a innym razem o konkretny dom. Może być i tak, że punktem honoru jest zagajnik, albo droga. Wszystko zależy od ludzi. Żadna maszyna, komputer, żadna wirtualna rzeczywistość. A wszystko wciąga, jak gąbka wodę. - Owszem, są książki, w których są spisane główne zasady, ale tak naprawdę, grać można się nauczyć w piętnaście minut - opowiada. - Reszta wychodzi w trakcie.

Najpopularniejsze pośród gier bitewnych są te z gatunku science-fiction. Figurki mają postać dużych robotów, są wyposażone w armaty zamiast rąk, lasery i inne bajery. Swoich amatorów mają również te oparte na II wojnie światowej. Dwie armie - polska i niemiecka. Jedni nacierają, inni się bronią. - Każda figurka żołnierza ma określone możliwości - może strzelać na daną odległość, co determinuje konkretne szkody u przeciwnika. Na przykład żołnierz z karabinem maszynowym może „położyć” wrogów na konkretnej odległości, którą odmierza się za pomocą zwykłego metra budowlanego, tyle że podziałka nie jest w centymetrach, a calach - dodaje.
I podkreśla jeszcze, że każda gra bitewna opowiada jakąś historię. Każda partia to osobne, niepowtarzalne opowiadanie, którego scenariusz pisze się na bieżąco. A finał jest kompletnie nieznany. - We wszystkich grach bitewnych główne zasady są w mniejszym, czy większym stopniu do siebie podobne. Różnica sprowadza się do poziomu komplikacji i dynamiki - wyjaśnia.

Jeśli gracze chcą przeprowadzić potyczkę opartą na faktach, na przykład obronę Dworca Gdańskiego z okresu Powstania Warszawskiego, to trzeba co nieco poczytać w źródłach. Z dosyć oczywistych powodów gra nie może być tu jakąś absolutną fikcją.

Z czego zrobić muchomora, czyli bitewna wioska smerfów

Kuba nie wsiąkł. On sam jest grą bitewną. I nie ma w tym nic złośliwego. Naprawdę. Dowody na to są na wyciągnięcie ręki, fascynacja nimi stała się bowiem sposobem na życie.
- Pracowałem, w normalnej wydawać by się mogło firmie - opowiada. - Jak to bywa rynku, jedna firma nie zapłaciła drugiej. Ta, z braku kasy nie mogła zapłacić kolejnym itd. Ja byłem na końcu takiego łańcuszka - wspomina oględnie.
Codzienność przynosi koszty i rachunki, trzeba było szukać funduszy. - Wtedy makiety pozwoliły na przetrwanie - mówi szczerze.
A teraz? Praca i pasja, pasja i praca, czyli to, o czym większość może tylko marzyć. Od kilku miesięcy w ośrodku kultury w Sękowej prowadzi z dziećmi warsztaty z budowy makiet. Mają już gotowy zamek Hogwart, a teraz na warsztacie jest wioska smerfów.
- Główkuję, z czego wyciąć te domki-muchomory - śmieje się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Jakub Kaczmarczyk tworzy makiety gier bitewnych. Jest w tym mistrzem! - Gazeta Krakowska

Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto