Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gorliczanin Miłosz Forczek wraz z ekipą Oshee Slide Challenge zjechał z drugiego co do wysokości wodospadu na świecie

Halina Gajda
Halina Gajda
Miłosz Forczek wraz z ekipą Oshee Slide Challenge zjechał na linach z wodospadu Tugela Falls w RPA
Miłosz Forczek wraz z ekipą Oshee Slide Challenge zjechał na linach z wodospadu Tugela Falls w RPA fot. Tomasz Grodzicki
Zrobił to! Wraz z kolegami zjechał na linach z Tugela Falls, drugiego pod względem wysokości wodospadu na świecie. Po Salto Angel w Wenezueli, tym razem ekipa, w skład której wchodził gorliczanin Miłosz Forczek, wyjechała do Republiki Południowej Afryki, by konsekwentnie realizować plan powzięty ponad dwa lata temu. Przypomnijmy, że wspomniani chcą w ten dosyć nietypowy sposób zaliczyć wszystkie najwyższe wodospady na świecie. Jest ich dziesięć. Dwa za nimi.

Miłosz Forczek, gorliczanin z urodzenia, instruktor GOPR, narciarstwa zjazdowego, płetwonurek, miłośnik sportów wodnych, skoczek spadochronowy, zdobywca najgłębszej na świecie Jaskini Voronia-Krubera wrócił właśnie z wyprawy do Republiki Południowej Afryki. Wraz z ekipą Oshee Slide Challenge najpierw wszedł na szczyt wodospadu Tugela, by niedługo później zjechać z niego na linach.

- Wybór kraju i celu nie był przypadkowy – zdradza Miłosz. - RPA bowiem, 1 lutego zniosła wszystkie covidowe obostrzenia – dodaje.

Z Polski wylecieli 18 lutego. Najpierw do Doha w Katarze, a później do Johannesburga. Ze stolicy kraju mieli wynajęty transport samochodem. Oczywiście wcześniej uzgodniony z… rodakiem, który jak się okazało, wyjechał z Polski w okresie stanu wojennego, został w RPA i zapuścił mocne korzenie. Nie ukrywał, że jest zaskoczony celem wizyty przybyszów z kraju urodzenia, ale nie komentował ani nie oceniał.
- Byliśmy chyba jego pierwszymi turystami, którzy nie mieli za specjalnie wielkich wymagań co do auta, którym mieliśmy podróżować ani standardu noclegów – opowiada. - Spaliśmy więc w bungalowach, w kilkuosobowych pokojach z podwójnymi łóżkami. Wynik tego był taki, że do snu staraliśmy się dobierać gabarytami – dodaje ze śmiechem.
Zamiast olejku do opalania na barkach nieśli dwieście kilogramów sprzętu alpinistycznego i biwakowego, a cała operacja działa się na wysokości trzech tysięcy dwustu metrów nad poziomem morza. Lekko nie było.

Inaczej, niż w Wenezueli

Pierwszym celem na mapie wyprawy był płaskowyż Mont-aux-Sources, przez który przepływa rzeka Tungela. Wszystkowiedząca Wikipedia podaje, że w miejscu, gdzie ta właśnie rzeka opuszcza szlak zwany Amphitheatre i Góry Smocze, znajduje się cel, czyli wodospad o wysokości prawie 950 metrów. Tak dla zobrazowania - to trzy wieże Eiffla postawione jedna na drugiej.

- Zupełnie inny, niż Salto Angel, który jest niemal pionowy – wspomina. - Afrykański to typowa kaskada. Z wenezuelskiego, z góry widzieliśmy miejsce lądowania, na Tugela już tak klarownie nie było – opowiada dalej.

Cała operacja została podzielona na dwa etapy. Pierwszy obejmował mniej więcej dwie trzecie trasy w dół. Wiązał się więc z tym nocleg na skalnej półce. Przysporzył adrenaliny, bo prognozy zapowiadały opady deszczu, a więc gwałtowny przybór wody w górskiej przecież rzece. Mogło ich zwyczajnie stamtąd zmyć.

- Zakotwiliśmy namioty w skale, sami też przywiązaliśmy się linami. Tak na wszelki wypadek – opisuje.

Prognozy na szczęście się nie sprawdziły, co nie zmienia faktu, że przyszło im zmierzyć się z dziewiczym terenem. Wzdłuż linii spadku napotykali na jadowite węże, trzeba było umykać przed spadającymi raz po raz kamieniami. Prawdziwa ekwilibrystyka, zwłaszcza że na wyciągnięcie ręki mieli spadającą z potężną siłą rzekę.

- Jesteśmy dumni, że jako pierwsi Polacy zdobyliśmy Tugele – podkreśla Miłosz. - Przed nami udało się to tylko jednej ekipie na świecie – przywołuje jeszcze.

Oryginalny pomysł na wypoczynek

Po emocjach na wodospadzie nie mogli sobie odmówić chwili relaksu. Wybrali „kąpiel”. Z rekinami. Żarłaczami czarnopłetwymi konkretnie i piaskowymi.

- Dwa razy nurkowaliśmy – zdradza. - Przy pierwszym skoku do wody zraniłem się w głowę. Sam byłem ciekaw, czy to je w jakiś sposób sprowokuje. I owszem, podpływały. Było ich kilka. Przypatrywały mi się. Ja im. Utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy, ale ostatecznie moja rozbita głowa je nie zainteresowała – śmieje się.

O ile ten „pierwszy raz” był komercyjny, to drugi wypad pod wodę był ekstremalny – rekinów było o wiele, wiele więcej. Gdzie nie spojrzeli – rekiny. Obiadem się nie stali, do domu wrócili szczęśliwie. Już planują dwa kolejne wypady. Tym razem Europa.
- Ostatni wyjazd to sukces, kolejny krok w realizacji naszego planu, ale nie do końca potrafimy się z niego cieszyć. Jak wszyscy wokół, żyjemy tym, co dzieje się na Ukrainie – dodaje cicho.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto