Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gorlickie: walka z urzędami o odszkodowanie

Magalena Jadach
Zuzanna Bożek z Łużnej próbuje walczyć o pomoc po powodzi. Urzędnicy skutecznie jej to uniemożliwiają
Zuzanna Bożek z Łużnej próbuje walczyć o pomoc po powodzi. Urzędnicy skutecznie jej to uniemożliwiają Magalena Jadach
Dom Zuzanny Bożek ucierpiał trzykrotnie w czasie powodzi. Ile razy woda nie mieściła się w rowie, tyle razy podchodziła pod budynek. Czerwcowe opady przekroczyły jednak przewidywania wszystkich. Powódź wdarła się do piwnic. Zalała cztery pomieszczenia, topiąc wszystko co się tam znajdowało. - Nie było nas wtedy w domu. Jak wróciliśmy od znajomych, to już nie mieliśmy się jak dostać do środka. Wszystko wokół pływało. Była noc, lało jak z cebra. To było straszne - wspomina mieszkanka Łużnej.

Strażacy musieli użyć kilku pomp, aby osuszyć ich domostwo. W takiej samej sytuacji znaleźli się sąsiedzi kobiety. Wszystkie poszkodowane osoby zgłosiły się do Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej po pomoc. Ośrodek skierował do każdej z potrzebujących osób komisję, która miała zweryfikować, jakie są straty.

Małopolski Urząd Wojewódzki dostał od rządu pulę pieniędzy, która miała zostać przeznaczona na pomoc dla osób poszkodowanych w czasie powodzi. Środki stamtąd miały wędrować do gmin, które miały się zająć dzieleniem ich według potrzeb. Aby zabezpieczyć się przed tym, że gminy mogą różnie dysponować tymi środkami, ustalony zasady. O tych wyznacznikach mówi Monika Frenkiel z biura prasowego wojewody. - Samorządy otrzymały jasne wyznaczniki, którymi muszą się kierować w wyliczaniu strat - mówi rzecznika prasowa. Niestety, nawet to nie zabezpieczyło poszkodowanych przez różnymi wypłatami odszkodowań. Przykład Zuzanny Bożek jest jednym z takich przykładów.

Według zaleceń urzędu wojewódzkiego szkody powinny być wyceniane według poszczególnych kryteriów. Powodzianom przysługują trzy poziomy pomocy finansowej: do sześciu tysięcy, do 20 i do 100 tysięcy. Dwa ostatnie są dla osób, którym trzeba odbudować zniszczony dom. Najbardziej problematyczna okazała się jednak pomoc w wysokości do sześciu tysięcy. Aby uniknąć niejasności, wyraźnie zostały rozgraniczone szkody i ich pokrycie. Jeżeli ktoś miał zalaną piwnicę, to należy mu się do 500 złotych. Jeśli w tej piwnicy znajdował się jakiś sprzęt, to kwota wzrastała do dwóch tysięcy. Woda, która wpłynęła do domu i była poniżej jednego metra, daje zasiłek do trzech tysięcy złotych. Mieszkanie zalane powyżej metra, to pomoc do czterech tysięcy złotych. Mieszkanie zalane na takiej wysokości, że niemożliwe jest zamieszkanie w nim, to należy się mieszkańcom zasiłek do sześciu tysięcy. Zalana studnia, która była jedynym źródłem wody, to zasiłek w wysokości do tysiąca złotych.

Według powyżej przedstawionych wytycznych Zuzannie Bożek należy się od 500 złotych do dwóch tysięcy. Komisja, która przyszła zobaczyć zalany dom, początkowo przyznała jej tysiąc złotych odszkodowania. - Byłam pewna, że dostanę te pieniądze. W stosunku do strat to niewiele, ale zawsze coś - mówi.

Osoby, które dostały pomoc, zostały o tym poinformowane telefonicznie. Nikt się do niej nie zgłaszał, więc sama zadzwoniła. Wielkie było jej zdziwienie, kiedy okazało się, że decyzja została zmieniona przez urząd wojewódzki. Krakowscy urzędnicy stwierdzili, że pomoc rodzinie Bożków się nie zależy. Niestety, informację o przyczynach takiej decyzji nie jest tak łatwo otrzymać.

Mieszkanka Łużnej prosiła o jej wyjaśnienie w ośrodku pomocy społecznej, bo stamtąd przyszła informacja. - Byłam jedną z pierwszych osób, które ubiegały się o pomoc. Urzędnicy nie do końca wiedzieli, co mają ze mną zrobić. Przyszły do mnie panie i zrobiły wywiad środowiskowy - opowiada kobieta.

Odpowiedziała na wszystkie pytania łącznie z tymi o dochody rodziny. Tymczasem w urzędzie wojewódzkim dowiedziliśmy się, że w kwestii przyznawanie zasiłków miały się nie liczyć dochody poszkodowanych. Potwierdza to zresztą fakt, że jeden z sąsiadów Bożków, właściciel dobrze prosperującej firmy, dostał pomoc za zalaną piwnicę. O wyjaśnienie tych rozbieżności poprosiliśmy Małgorzatę Koszyk, dyrektorkę GOPS w Łużnej. - Nie umiem powiedzieć, dlaczego tak jest. Proszę pytać w urzędzie wojewódzkim, bo to oni odrzucili wniosek pani Bożek - wyjaśniła nam dyrektorka.

Zgodnie z zaleceniami kontaktujemy się więc z pracownikami urzędu wojewódzkiego. Sprawę tłumaczy nam Monika Frenkiel z biura prasowego. - My nie mamy możliwości odrzucenia wniosków. Przecież po to są komisje, żeby zobaczyły, co się działo na miejscu. W przypadku pani Bożek odrzuciliśmy go jednak, ponieważ był niekompletny. Brakowało tam paru informacji. Zwróciliśmy się więc do tamtejszego ośrodka pomocy społecznej o więcej informacji - tłumaczy rzeczniczka.

Dodatkowe dokumenty jednak nie dotarły, więc wniosek został odrzucony. Dyrekcja GOPS nic jednak nie wie na temat konieczności dosyłania dodatkowych papierów. - Nikt nam nie mówił, że czegoś brakuje. Wysłaliśmy wszystko, co mieliśmy na temat sprawy tej pani - mówi dyrektorka ośrodka pomocy i ucina rozmowę. Nie wiadomo, kto zawinił. Najgorsze jest jednak to, że błędne decyzje mają konsekwencje jedynie dla obywateli.
Od decyzji można się odwołać. Trzeba mieć nadzieję, że tym razem uda się wyegzekwować swoje prawa.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto