Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gorlickie historie. Jesień 1914 roku, czyli rzecz o tym, za co można było stracić życie w carskim wojsku

Tomasz Pruchnicki
W warunkach wojennych nikt nie rozczulał się nad losem pojedynczego żołnierza. Dbano tylko o morale i karność jednostek
W warunkach wojennych nikt nie rozczulał się nad losem pojedynczego żołnierza. Dbano tylko o morale i karność jednostek Fot.um gorlice/Janusz Sepioł/Dwory Karwacjanów i Gładyszów
Jest pochmurne, sobotnie przedpołudnie. Sąd Wojskowy, który mieści się w zajętym budynku Żyda Shella, przy ulicy Stróżowskiej rozpoczyna posiedzenie w imieniu monarchy, na wniosek komendanta miasta Dietricha Zanda.

Oskarżonym był żołnierz 10. Pułku Piechoty z Przemyśla, którego dowódcą z kolei był Friedrich Peitzker. Skład orzekający sądu liniowego składał się z kierującego rozprawą, który był oficerem służby sprawiedliwości, przewodniczącego składu w stopniu podpułkownika i trzech oficerów, wśród których było dwóch kapitanów i jeden rotmistrz.
Językiem urzędowym był niemiecki, lecz żołnierz słabo władał tym językiem. Skład sędziowski oprócz formułek po niemiecku do oskarżonego mówił po polsku. Przyprowadzono go do dużego pomieszczenia podsądnego z aresztu. Mężczyzna to mizernego wyglądu i bez pasa w wymiętym płaszczu. Obok oskarżonego, który stał w pozycji na baczność, znajdowali się żandarmi z długą bronią. Po przeczytaniu aktu oskarżenia o szpiegostwo, stojący skład sędziowski usiadł i wszyscy zdjęli czapki wojskowe. Potem nastąpiło uzasadnienie oskarżenia, które opierało się jedynie na stwierdzeniu, że nieszczęśnik w Gorlicach nieopatrznie pokazał, że posiada banknoty rosyjskie w sumie 200 rubli. Była to bardzo duża kwota w zaborze rosyjskim i samej Rosji. Aby uzmysłowić sobie wartość nabywczą rubla przed wybuchem I wojny światowej, należy przyjąć do porównań, że dom i gospodarstwo z czternastoma morgami pola w jednym kawałku, kosztował tysiąc rubli. Posądzono tego żołnierza, że będąc w Przemyślu, był szpiegiem carskim.

W warunkach wojennych nikt nie rozczulał się nad losem pojedynczego żołnierza. Dbano tylko o morale i karność jednostek. Wszystkie takie procesy były pokazowe i miały wymusić na żołnierzach strach przed posądzeniem o absurdalne przestępstwa. Do tego dochodziła nieznajomość języka, co sprawiało, że oskarżony lub podejrzany nie mógł wykazać się swoją niewinnością.

Po krótkim procesie skład sędziowski powstał, oficerowie nałożyli czapki i w imieniu cesarza uznali, że oskarżony nie udowodnił, skąd wziął te 200 rubli i w ten sposób potwierdził, że był rosyjskim szpiegiem.
Na koniec odczytano - wyrok śmierci przez powieszenie. Po południu 3 października 1914 roku wyprowadzono go przed dom Tomasika w okolicach dzisiejszej ulicy Kołłątaja i powieszono na gałęzi drzewa. Na piersi zawieszono mu tabliczkę z napisem „SZPIEG” dla ostrzeżenia innych. Za dwa dni także jako szpiega powieszono człowieka przed domem Jankiewicza w Śródmieściu, tylko dlatego, że był uciekinierem (z zaboru rosyjskiego) i nauczycielem. Uciekinier to szpieg - co było „koronnym argumentem, przemawiającym za winą oskarżonego”.

Miesiąc wcześniej Austriacy przeprowadzili akcję uwięzienia ludności ruskiej narodowości. Potem ludność tę wywożono i prowadzono partiami w kierunku Grybowa. Ten sam komendant bez udziału sądu wydał rozkaz rozstrzelania Maksyma Sandowycza, prawosławnego księdza (dzisiaj świętego) pod zarzutem szpiegostwa.

W austriackim wojskowym kodeksie karnym były paragrafy za plądrowanie i rabowanie majątku ludności na zajętych terenach podczas wojny, lecz w rzeczywistości nie działało prawo w tym zakresie.

Kiedy wojsko c.k. wkroczyło 5 września 1914 roku do Gorlic, dla mieszkańców naszego miasta nastał czas niepewności i ciągłych działań wojennych. Miasto opuścili rajcy miejscy, urzędnicy pomimo obowiązującego ich zakazu oraz co możniejsi mieszczanie. Przez następne pięć miesięcy takie wyjazdy i powroty tych grup ludności powtarzały się kilkakrotnie. Biedniejsi mieszkańcy nie mieli do kogo wyjechać, nie mieli pieniędzy i przymierając głodem, obojętnie obserwowali wydarzenia, rozgrywające się w mieście. Chowali się do piwnic, aby ostrzał artyleryjski niszczący kolejne budynki nie pozbawił ich i rodzin życia.

W mieście i okolicach szerzy się cholera i dezynteria, na którą zapadają zarówno cywile, jak i wojskowi. W połowie października Namiestnictwo z Białej przysłało do Gorlic dwa wagony ryżu i jeden wagon mąki żytniej dla biednej ludności. Pod koniec października chodniki i ulice posypują wapnem w celach dezynfekcyjnych. W tym samym czasie na rogach ulic rozlepiono afisze o przymusowym rekwirunku koni i poborze rekrutów z wyznaczeniem zbiórki na 16 listopada. Wojna - nie ma na to rady.

W połowie listopada (14, w sobotę) miasto pozbawione zostało urzędu Starostwa, Sądu, wojska i żandarmerii. Wojska rosyjskie znajdują się już w Bieczu. Resztki żołnierzy austriackich rabują mieszkania z dobytku i uciekają. Przez Zawodzie maszeruje wojsko w kierunku Nowego Sącza i pędzi bydło. W powietrze wylatuje most na rzece Ropie. Podczas wybuchu wyleciały szyby w okolicznych oknach. Ucieczkę z miasta rozpoczęli także Żydzi. Rosjanie pojawili się tego dnia już w Zagórzanach. Od 16 listopada zaczęły się regularne rabunki z kolei przez rosyjskich żołnierzy. Taki stan trwał do ich ucieczki 11 grudnia.

Kolejni komendanci miasta nie zawracają sobie głowy rabunkami ich podwładnych. Rekwirują, co się da. Wyznaczają kontyngent obowiązkowych dostaw chleba - 1600 bochenków dziennie, płacąc za niego rublami. Po jakimś czasie zmuszają piekarzy do zwiększenia masy każdego bochenka, stwierdzając że zamiast 1 ½ funta rosyjskiego musi mieć wagę 1 ½ funta austriackiego, czyli około 0,84 kg zamiast 0,61 kg. Oczywiście za tę samą cenę. Przy każdej zapłacie „odtrącają za część bochenków z niepełną wagą, które stwierdzono przy przyjmowaniu z piekarni”. Skąd my to znamy?

Dochodzi do pokazowego ukarania żołnierza na rynku za bardzo zuchwały rabunek. Zostaje on rozebrany do pasa przy mocnym mrozie i w pozycji stojącej bity po plecach nahajką 20 razy (dla młodszych czytelników - to rodzaj bicza składającego się z pięciu rzemieni zamocowanych na drewnianej rączce). Ma to uspokoić nastroje społeczne, ale nic z tego. Po zmroku rabunki dalej się odbywają.

Po ucieczce Rosjan, do miasta powracają Austriacy. Jak zwykle powracają z uciekinierki urzędnicy i „zacni mieszczanie”. W mieście dalej głód, brak opału i spokoju. Często zdarzają się rabunki, Teraz do miasta sprowadzają jeńców rosyjskich, których wykorzystują do prostych prac. Przed odesłaniem ich w kierunku Węgier, rozlokowują ich w różnych miejscach w mieście. Na podwórku magistratu i szkoły żeńskiej stłoczono 160 osób.

W drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia wojska austriackie uciekają z miasta i wkraczają na powrót Rosjanie. Następuje powtórka rabunków w wydaniu rosyjskim. Czerkiesi i Kozacy po wjeździe do miasta zaczęli rabować w mieszkaniach. W poniedziałek 28 grudnia 1914 r. wywiązała się bitwa wokół Gorlic, nie przynosząc rozstrzygnięcia. Rosjanie nawet podczas potyczki siedzą w sklepach i pakują swoje zdobycze. Do końca grudnia linia frontu ustabilizuje się od strony Zawodzia, Blichu i Bystrej. We wtorek od strony Bystrej przez Magdalenę Austriacy podjęli próbę wdarcia się w okopy rosyjskie. Bezskutecznie. Kolejne ataki trwały do 4 stycznia 1915 roku.

Tak linia okopów będzie przebiegać do 2 maja 1915 roku. A mieszkańcy musieli to wszystko cierpliwie znosić. Ostrzał miasta przez Austriaków odbywał się regularnie, niszcząc poszczególne domy. Do 2 maja 1915 roku Szymbark był zapleczem gorlickiego frontu. Tutaj stacjonowali najpierw żołnierze 13. austriackiej dywizji piechoty, potem 12. dywizji („krakowskiej”), a później 119 pruskiej dywizji. Tutaj na plebanii kwaterowali przejazdem: kapelan dywizji ks. Oskar Czyżewski, lekarz wojskowy płk. Dąbrowski, gen. Tadeusz Jordan Rozwadowski ze swoim adiutantem hr. Aleksandrem Skrzyńskim z Zagórzan.

We wsi rozlokowano stanowiska artylerii, która ostrzeliwała Gorlice. Był tutaj moździerz Morser 315 mm. W czwartek 31 grudnia 1914 r. w nocy kolejny szturm na bagnety na Zawodziu. Bez rozstrzygnięcia… A ludność pochowana po piwnicach nasłuchiwała, z jakiego kierunku nadlatują szrapnele, wychodząc czasem w popłochu zobaczyć, czy ich dom nie płonie… Tak wyglądała jesień 1914 roku w Gorlicach. Było to zaledwie 105 lat temu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto