Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gorlickie. Folkowa lekkość Serenczy jest z nami od ćwierćwiecza. Za tydzień zapraszają na urodzinowy koncert

Halina Gajda
Halina Gajda
Mają 25 lat, choć pesel w dowodach każdego z nich sugeruje coś innego. Jakby tych latek było odrobinę więcej. Kto jednak odważyłby się liczyć lata Serenczy, jednemu z najbardziej znanych łemkowskich zespołów folkowych? Tym bardziej, że za tydzień - 4 września - muzycy planują wielkie urodziny w Bielance.

Szczegóły okolicznościowej fety są na razie mało znane. Roman Korbicz, lider zespołu nawet po przyciśnięciu do ściany, nic nie zdradza.
- Kto przyjdzie, ten zobaczy – bardziej mruczy, niż mówi, przy czym oczy mu się śmieją.
Udało się z niego wyciągnąć tyle, że tym razem Serencza zagra z Kwartetem Galicyjskim i chórem Belfersingers.
- Na dwudziestolecie koncertowaliśmy z orkiestrą symfoniczną – przywołuje z zadumą. - Fajnie wyszło. Ciekawie. Aż się zastanawiam, co teraz nam wyniknie – dzieli się głośno.

Na początku było ich trzech...

Ćwierćwiecze zobowiązuje. Nie tylko do dobrego grania na urodzinowym koncercie, ale też garści wspomnień. Po dwóch i pół dekadzie można spojrzeć na muzyczne początki z dystansem i humorem. Wnioski wyciąga się przecież nie tylko z sukcesów, ale i błędów. Godzi się w tym miejscu przypomnieć, że Serencza, a w zasadzie myśl o niej narodziła się – wedle obowiązującej legendy – w pewnej piwnicznej izbie. - Było nas trzech – wspomina Roman. - Ja, Piotr Krynicki i Mirosław Trochanowski. Tak nam przyszło do głowy, że tyle wokół różnych zespołów folkowych, ale żadnego prawdziwie łemkowskiego – zdradza. Spotkanie było stricte towarzyskie, żadne założycielskie, co nie zmienia nic w tym, że w każdej z trzech głów, pomysł na łemkowską kapelę został zasiany i zaczął nieśmiało kiełkować.

- Na początku ważniejsze od wartości artystycznych było po prostu bycie razem – mówi już z powagą. - To „bycie” oznaczało pierwsze brzdąkanie, nucenie trochę głośniej, niż pod nosem, poszukiwanie instrumentów i oczywiście dziewczyn, które chciałyby z nami grać – opowiada dalej.

Szybko wyszli z piwnicznej izby

Dzisiaj, choć może nie koncertują masowo, bo każdy z nich ma normalną pracę, rodzinę, obowiązki, to zdarzało im się wyjeżdżać daleko poza Gorlickie. Na przykład do Maroka czy na Sardynię. Oba wyjazdy obrosły w opowieści. Szczególnie ten do Afryki.
- Któregoś dnia zadzwoniła do mnie pani konsul Maroka z pytaniem, czy znajdziemy czas, bo mają u siebie Festiwal Muzyki Gór i ona bardzo by chciała nas tam widzieć – opowiada Roman Korbicz.
Totalnie zaskoczony nie dał po sobie nic poznać. Taka kamienna twarz z tysiącem myśli w głowie: gdzie ona nas znalazła, jak tam dojechać, czy to w ogóle jest prawda? Sprawdził szczegóły, a gdy się potwierdziły, wziął głęboki oddech.

- Oddzwoniłem i powiedziałem, że po rozmowie z zespołem, zdecydowaliśmy się przyjąć zaproszenie – wspomina dzisiaj z rozbawieniem.

Był koniec sierpnia 2008 roku, gdy wyjechali na pierwszy tak daleki koncert. Pół żartem-pół serio komentowali sami do siebie, że Serencza, jak bociany, odlatuje na południe. Na miejscu mieli zagrać dwa koncerty. I oczywiście nie obyło się bez przygód. Pierwsza z kontrabasem. Największy i najbardziej kłopotliwy instrument jeśli chodzi o podróżowanie, co im przełożyło się na złamany gryf. O tym, że mają pewien muzyczny deficyt natychmiast poinformowali organizatorów festiwalu.

- Byli jak najbardziej skorzy do pomocy – opowiada Roman. - Wezwali fachowców, którzy mieli nam pomóc. Takie lokalne złote rączki – wspomina.

Ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich, rzutka ekipa przyjechała na miejsce błyskawicznie. Tyle tylko, że pod pachą mieli...wiertło do betonu i wiertarkę udarową. Gdy w końcu udało się wyjaśnić nieporozumienie, co do sprzętu, który mieli naprawiać, dzięki garści śrub i śrubek kontrabas udało się złożyć. Serencza zagrała.

Na próbę z potomstwem w wózku

Jak to bywa, w początkową lekkość stopniowo zaczęła wdzierać się może nie rutyna, ale codzienność. Czasem szaro-bura: dziecięce katary, kredyty, domowe zawirowania i zawodowe perypetie. Słowem: życie. Serencza powoli dojrzewała. Nikt się nie dziwił i nadal nie dziwi, gdy na próbę czy nawet koncert, przychodzi cała rodzina. Tata na scenie, a pod nią mama z dzieckiem, czy dziećmi w wózku albo nosidełku. Czasem któryś maluch wyrwie się spod czujnej kurateli i wparuje na scenę z misją pomocy na przykład perkusiście. Koncertów jest nieco mniej, za to każdy jest wyczekiwany. Znaleźli sposób nawet na pandemię. Koncertowali z… przyczepy sporej ciężarówki, którą na potrzebę chwili nazwali pieszczotliwie Serenczowozem.

- Ciężarówka, jak ciężarówka – komentowali muzycy. - Przecież setki takich codziennie przewija się po naszych ulicach – dogadywali.

Racji w tym sporo, tylko wówczas – przypomnijmy, że były wakacje 2020 roku – wszyscy byliśmy ogłuszeni przez restrykcje. Każda forma „kontaktu” ze światem była na wagę złota. Co więcej, Serencza poszła w miasto na tejże przyczepie, bez żadnego playbacku, żadnego poruszania ustami bez głosu, ale z prawdziwym graniem i takim samym śpiewem! Na finał Serenczowóz zajechał na gorlicki rynek i tam muzycy dali kapitalny koncert. Publiczność nie chciała ich puścić do domu, mimo iż ratuszowy zegar wybijał ciszę nocną.

Na każdą pięciolatkę jedna płyta

Dotychczas, Serencza ma pięć oficjalnie wydanych płyt: Pid Obłaczkom” Zelenym Hadwabom, Poza Humen, Oj le Lem oraz A skądżeś Ty.

- Nie ma tu folk-rockowych galopad, jest za to świetny, akustyczny puls i ciekawe interpretacje tematów tradycyjnych. Jest tu świeżość, którą ostatnimi czasy, coraz trudniej u polskich kapel znaleźć. Większość rodzimej sceny idzie w profesjonalizm, zapominając często o tym, co najważniejsze – czytamy w recenzji płyty „Pid Obłoczkom” na stronie folkowa.art

Bo Serencza nie boi się muzycznych eksperymentów – odpowiada za nie głównie Mirosław Bogoń, jeden z filarów łemkowskiej formacji – obróbek, przeróbek, czasem mocno zaskakujących na przykład jazzowych wtrąceń. Ocena efektów również znalazła się we wspomnianej recenzji.
- Czasem w brzmieniach gitary zabrzmi coś hiszpańskiego, czy może nawet andyjskiego, innym razem w rytmie delikatnie zakołysze się reggae. Skojarzenia z innymi gatunkami są jednak tak lekkie, że równie dobrze mogą być wyłącznie imaginacją słuchacza – czytamy.
Wywołany Mirosław Bogoń przepytywany o źródła inspiracji zaskakujących rzeczywiście czasem aranży, najszczerzej przyznaje: nie ma jednego źródła. Czasem coś „zagra” w głowie podczas leniwego wylegiwania się nad basenem, a czasem gdy coś tam sobie przygrywa w domowym zaciszu. Owszem, ma pewien schemat, aczkolwiek prawie zawsze pełen różnorakich odstępstw.
- Nie przynoszę gotowej partytury i nie każę reszcie grać według niej. Jeden coś dorzuci, inny odejmie, bo wspólne granie i śpiewanie ma być przyjemnością – podkreśla Mirosław. Serencza ma w swoim dorobku koncert z Domosławicką Orkiestrą Symfoniczną. Publiczność zgromadzona wtedy w Gorlickim Centrum Kultury została wbita w fotele na dwie godziny tak bardzo, że miała problemy z wyjściem z nich. Znając ich, tym razem będzie tak samo, choć muzyczni partnerzy są zupełnie inni.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto