Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gorlice. Pracę i treningi w klubie dzielili po równo

Tomasz Pruchnicki
Na zdjęciu zwycięska drużyna Głównego Mechanika ze zdobytym pucharem. W finale pokonała drużynę Głównego Energetyka
Na zdjęciu zwycięska drużyna Głównego Mechanika ze zdobytym pucharem. W finale pokonała drużynę Głównego Energetyka archiwum jacka opieli
Jest niedziela, szósta rano i pogodny letni dzień 1976 roku. Przed wyjazdem do Przemyśla na mecz młodzików pomiędzy „GKS Glinik” w Gorlicach a „Czuwajem” Przemyśl trener i kierownik drużyny sprawdzają komplet zawodników. Jacek z ulicy Ściegiennego jest, Jacek z Dworzyska jest, Józek z Kołłątaja jest, bracia Józiki są - i tak kolejno. Dochodzą do litery „S” w składzie zespołu i nie ma Emila z ulicy Strażackiej.

Zaczyna się pospieszne wypytywanie, kto ostatni wczoraj widział podporę zespołu. Zawodnicy podają sprzeczne ze sobą informacje i tak jakoś bez ochoty rozmawiają na ten temat. Przyciśnięci przez trenera do muru oświadczają, że Emil przebywa w areszcie miejscowej Komendy MO.

Trenerowi odpłynęła krew z mózgu do nóg i już oczami wyobraźni widzi utratę dwóch punktów za przegrany mecz. Chwila utyskiwań na nastolatków, którzy są nieodpowiedzialni i nigdy nie dorosną, mobilizuje szare komórki kolegów Emila.

W przebłysku planu, co zrobić, aby kolegę wydobyć ze szponów MO, Jacek z Dworzyska podaje propozycję, aby wszyscy udali się na ulicę Łukasiewicza w Gorlicach i poprosili dyżurnego albo i samego komendanta o wypuszczenie asa drużyny. Trener przystał na pomysł i wszyscy udali się przed budynek komendy.

Drewniane drzwi i schodki prowadzące do okienka dyżurnego pokonali w szybkim tempie. Zatrzymali się przed kratą, prowadzącą na korytarz parteru. Stłoczeni jeden przez drugiego chcieli wytłumaczyć funkcjonariuszowi, o co chodzi, ale zgiełk zrobił się wielki. Chudy sierżant uciszył wszystkich i kazał podejść do okienka trenerowi. Wysłuchawszy ich, stwierdził, że owszem, rzeczywiście zatrzymano Emila poprzedniego wieczora po bijatyce przed budynkiem świetlicy Forestu, gdzie wewnątrz odbywała się dyskoteka.

Z uwagi na recydywę w takich młodzieńczych wybrykach, delikwent został zatrzymany w areszcie. Był w niewielkim stanie upojenia alkoholowego (0,3 promila w organizmie), więc nie odwożono go do izby wytrzeźwień w Nowym Sączu, tylko pozostawiono w Gorlicach.

Józkowi (co mieszkał po drugiej stronie sąsiedniej ulicy) wyrwał się cichy komentarz - „Jest dobrze panowie”. Ale sierżant rozkłada ręce i tłumaczy przybyłym, że on nic sam nie może. Choćby chciał, bo zna wszystkich z miasta, to i tak nie może podpisać w książce zatrzymań zwolnienia Emila.

Tymczasem zatrzymany nic nie wie, że w jego sprawie trwają już pertraktacje. Ba, nawet nie ma zegarka, aby sprawdzić, która jest godzina. Cały czas powracają do niego wspomnienia wczorajszego wieczoru - po co ci przyjezdni z Woli Łużańskiej zaczepiali go. Myśleli, że jest niski, to sobie łatwo z nim poradzą? Nie wiedzieli, że z chłopakiem z Dworzyska nie będzie to takie łatwe.

Całe szczęście, że obsługa dyskoteki i strażnik na bramie Forestu wezwali tylko Milicję. Stąd wniosek, że tamci nie mają powybijanych zębów i dużych stłuczeń „twarzoczaszki”, jak to już w raportach z takich bójek bywało. Rozmyślał dalej - czyli Kolegium do spraw Wykroczeń, grzywna i do następnej dyskoteki.

Tymczasem przed okienkiem dyżurki trwają twarde negocjacje. Padają błagalne argumenty, biorą sierżanta na litość, a to znowu odwołują się do jego poczucia lokalnego patriotyzmu, na co on stwierdza, że jest przyjezdnym i drużyna z Gorlic go nie interesuje.

Jako ostatnią deskę ratunku używają argumentu, skoro nic nie może to, aby zadzwonił do swoich przełożonych i ich powiadomił o zaistniałej sytuacji, bo jutro dyrektor Kotwica zadzwoni do komendanta.

Na takie dictum sierżant podnosi słuchawkę jednego z czterech aparatów telefonicznych stojących na jego biurku i zaczyna rozmowę z „kimś ważnym tego dnia”.

Trener odwraca się do chłopaków i mówi, że może się uda operacja pod nazwą „Emil na mecz”. Po kilku minutach dyżurny stwierdza, że jeśli trener weźmie dzisiaj odpowiedzialność za swojego zawodnika, a jutro, czyli w poniedziałek Emil zgłosi się do swojego dzielnicowego (obydwaj nie pałali miłością do siebie…) to tam „ktoś ważny” może go zwolnić na mecz.

Jacek z Dworzyska, jak to miał w zwyczaju w podobnych sytuacjach, wykonał gest, który za kilkadziesiąt lat przed kamerami pokazał ówczesny premier Marcinkiewicz.

Na tak zwanym „dołku” skruszony Emil siedzi i rozmyśla dalej. Wtem do celi wchodzi funkcjonariusz i oznajmia, aby pobrał sznurówki i drobne przedmioty zatrzymane w depozycie i wyszedł na górę do dyżurki.

Zaskoczony, z lekkim niedowierzaniem idzie na górę i gdy zobaczył za kratą korytarza swoich wybawicieli, uśmiechnął się i krzyknął: - Zaraz będę! W dyżurce cała procedura z podpisami, pouczeniami i ostrzeżeniami przebiegła szybko, bo Emil zgadzał się na wszystko, byle opuścić ten nieprzyjazny budynek. Trener próbował zrobić surową minę, spoglądając na swojego zawodnika, ale sam się roześmiał, gdyż doskonale wiedział, że takich zatrzymań tego wychowanka Dworzyska będzie jeszcze sporo. Po czym wszyscy niewiele spóźnieni udali się na wyjazdowy mecz.

Dla tych chłopaków liczyły się mecze i dobra zabawa - co przekładało się na postępy w nauce (a raczej ich chroniczny brak). Rok wcześniej, kiedy jeszcze należeliśmy do rubieży województwa rzeszowskiego (od 1975 roku Gorlice należały do nowo utworzonego województwa nowosądeckiego) Jacek z ulicy Ściegiennego siedział sobie na jednej z lekcji w klasie VIII i nie przypuszczał, że wejdzie woźna, oznajmiając, że dyrektor Gurgul wzywa go przed swoje oblicze. W duchu robił szybki rachunek sumienia z ostatnich kilku dni i nic nie przychodziło mu do głowy, czym zasłużyłby sobie na zainteresowanie dyrektora. Po grzecznych ukłonach w jego gabinecie z duszą na ramieniu zamienił się w zająca, wsłuchującego się w odgłosy z otoczenia. Dyrektor z kwaśną miną oznajmiał, że właśnie do szkoły dotarło powołanie go do reprezentacji powiatu gorlickiego w rozgrywkach wojewódzkich i na ten czas zostanie zwolniony z nauki w szkole.

Dyrektor nie był zachwycony i komentarz na ten temat pozostał pomiędzy nimi dwoma. Kazał wziąć pisemko z powołaniem zawodnika z jego biurka i dać mamie.

Do zakończenia roku szkolnego pozostało jeszcze półtora miesiąca. Jacek jak na skrzydłach tego dnia wracał ze szkoły do domu. Codzienne treningi młodzików trwały do trzech godzin i kiedy wieczorem zawodnik wracał do domu, to jego młody organizm wymagał tylko wygodnego łóżka. Nie było mowy o nauce albo o innych rozrywkach. W niedzielę mecze i tak adepci piłki nożnej spędzali nastoletnie lata. Jacek zajmował zawsze pozycję na obronie i zgodnie ze wpajaną mu zasadą „piłka może przejść obronę - ale zawodnik nigdy”, próbował dochować jej wymogów… Czasem taka gra kończyła się bolesnymi kontuzjami i pauzowaniem od kilku meczów. Różnie potoczyły się losy zawodników z drużyny młodzików Glinika.

Emil po kilku latach wykruszył się z drużyny juniorów, tak samo, jak Józek i Jacek z Dworzyska. Jacek ze Ściegiennego przez następne kilka lat na treningi na stadion przy ulicy Sienkiewicza chodził ścieżką wzdłuż rzeki Ropy, aby na wysokości Sękówki przejść przez park i dotrzeć na stadion. Kiedy był w technikum, także jego absencja nie dawała spokoju nauczycielom - ale dał radę. Do pracy poszedł na Fabrykę Maszyn i jako zawodnik GKS-u Glinik pracował do godziny 11, a potem udawał się na trening zaczynający się od godziny 12.

Fabryka Maszyn oprócz drużyn z różnych dyscyplin to według zasady „chleba i igrzysk” organizowała co roku Spartakiadę Zakładową. Każdy z wydziałów powoływał swoją reprezentację i w soboty odbywały się mecze piłkarskie na bocznym boisku. Niedzielne mecze piłki nożnej na stadionie przy ulicy Sienkiewicza zawsze miały „słowną oprawę” wiernych kibiców, wśród których swoje gardła zdzierali bracia Ludwik i Andrzej. A jak trzeba było, to kibicom przeciwnej drużyny próbowali wyperswadować „zagrzewanie do walki swojej drużyny”.

Dzisiaj już takich „indywidualności” po obu stronach ogrodzenia murawy nie ma...

WIDEO: Poradnik początkującego biegacza. Co powinieneś wiedzieć, zanim zaczniesz biegać

Źródło: TVN24/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Gorlice. Pracę i treningi w klubie dzielili po równo - Gazeta Krakowska

Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto