Pierwsze pismo z prośbą o zapobieżenie erozji koryta i brzegów wysłała do naczelnika urzędu miasta w 1988 roku. Na dowód mamy plik korespondencji pomiędzy nią a różnymi instytucjami - Regionalnym Zarządem Gospodarki Wodnej w Rzeszowie, Małopolskim Zarządem Melioracji i Urządzeń Wodnych w Krakowie, wydziałem gospodarki komunalnej w miejskim ratuszu.
Wymiana pism trwała, a w tym czasie potoczek co raz wystawiał pazur. Do tego stopnia, że niemal całkowicie podmył ogrodzenie posesji, słupki wiszą w zasadzie w powietrzu, a na ścianach garażu pojawiają się pierwsze pęknięcia. Znak, że naruszona została konstrukcja budynku. Członkowie jednej z licznych komisji, która przyszła na wizję, zasugerowali, że garaż i ogrodzenie postawione zostało w złym miejscu. I w zasadzie na tym się skończyło.
Mieszkańcy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i sami zabrali się do czyszczenia brzegów. Natychmiast zareagowali urzędnicy, pogrozili palcem, że łamią prawo, bo wdarli się na cudzy teren i jak to określono "zaburzają stosunki wodne". Równocześnie trwało ustalanie do kogo należy potok - w jednym z pism odciął się od niego Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej, podobnie jak zarząd melioracji w Krakowie.
Przełom nastąpił w 2003 roku, gdy w liście z departamentu zasobów wodnych Ministerstwa Środowiska napisano, że wszystkie cieki wodne nie przypisane wcześniej wymienionym instytucjom podlegają pod marszałka województwa. Niestety, szybko okazało się, że sukces jest pozorny, bo wskazany urząd nie ma pieniędzy na naprawę.
4 czerwca tego roku woda, która spływała potokiem z osiedla Łysogórskiego, niosła śmieci, patyki, plastikowe butelki. Wszystko to zatkało przepust pod drogą wojewódzką. Woda przelała się na drugą stronę do domu m.in. Elżbiety Krajewskiej, zniszczyła ogrodzenie, wdarła się do piwnic. Co gorsza jej dom wcześniej zalała Stróżowianka, która płynie za jej działką. To samo stało się u Zbylutów. - Wody było tak dużo, że kaczki, które mam w szopce koło domu, po prostu w niej pływały. Dobrze, że były zamknięte, bo pewnie popłynęłyby w dal - opowiada z goryczą.
Zadzwoniliśmy do urzędu marszałkowskiego. Dokładnie opisując o co nam chodzi, poprosiliśmy o informację co dalej z kłopotliwymi strumieniami. Jarosław Kostrzewa, rzecznik prasowy urzędu, okazał się świetnie zorientowany w temacie. Odpowiedział, że owszem, urząd zna problemy, ale takich strumyczków ma w województwie wiele. Odesłał nas do Bogusława Borowskiego, dyrektora Małopolskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Krakowie, podając nawet numer telefonu komórkowego.
Dyrektor, mimo urlopu chętnie udzielił informacji. Zarząd oczywiście zna sprawę, ale… nie ma pieniędzy na działanie. Co więcej, administracja państwowa zamiast ułatwiać - utrudnia. W życie wchodzi ustawa, która zobowiązuje zarząd do opracowania raportu oddziaływania na środowisko, nawet przy podejmowaniu drobnych inwestycji.
Z kolei burmistrz pytany o to co zamierza rozbić dalej, również rozkłada ręce i tłumaczy, że nie może inwestować pieniędzy w coś, co nie należy do miasta. Tym samym zamknęło się więc błędne koło administracyjnej biurokracji. Potoczek robi co chce, urzędnicy odbijają piłeczkę, a wystarczyło, by kilku pracowników interwencyjnych z łopatami i siekierami albo mała koparka i dla wszystkich problem by się skończył.
Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?