Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gorlice. Michał Grygowicz tylko nam opowiedział, jak to jest stanąć na starcie Ninja Warrior Polska, co się widzi, co się czuje

Halina Gajda
Halina Gajda
Michał deklaruje, że nie zamierza odpuszczać i na starcie programu stanie ponownie
Michał deklaruje, że nie zamierza odpuszczać i na starcie programu stanie ponownie Grzegorz Broniatowski
O swoim kolejny starcie w Ninja Warrior Polska Michał Grygowicz mówi tak: zaszedłem dalej, niż za pierwszym razem. I nie odpuszcza. Deklaruje twardo: jak trzeba będzie, to i piętnaście razy będę próbował. Dlaczego? Bo to fajna zabawa jest.

Michała gorliczanie znają głównie z widzenia, a raczej mignięcia w oczach, gdy z jak kot albo zwinna małpa - nie ma w tym krzty złośliwości – skakał i czasem nadal skacze po miejskich murach, murkach, poręczach na kładce na Ropie albo w parku. Czasami też na fontannie. No i zgłosił się do polsatowskiego show. Pierwszy raz przed rokiem.

Co siedzi w głowach producentów?

Początek standardowy, czyli aplikacja przez internet. Formularz, dane do kontaktu. Klik. Poszło.

- I raczej słaba nadzieja, że się odezwą, bo takich zgłoszeń to mają tysiące – mówi. - Ale, kto nie próbuje, ten się nie przekona – dodaje.

Formularz ma jedną kluczową pozycję: trzeba napisać coś o sobie, by zwrócić uwagę. I tylko ci, którzy zgłoszenie odbierają, znają klucz do sukcesu, czyli zaproszenia na casting. Czy akurat zainteresuje go wielka hodowla patyczaków kandydata czy bezbrzeżna miłość do galaretki owocowej – nie wie nikt.
- Ja opisałem swoje sukcesy kulturystyczne – przyznaje. - Chwyciło – dodaje z dumą.
Do Warszawy pojechał z myślą: nie wiem do końca, czego się spodziewać. Oczywiście poza weryfikacją kondycji. To się akurat sprawdziło i poszło, jak bułka z masłem. Później była rozmowa. Na pozór luźna, bez spinki, niby bez znaczenia. Ale…

- Tak naprawdę chcieli się przekonać, jak radzę sobie przed kamerą, w stresie i światłach – domniemywa dzisiaj. - Czułem, że poszło naprawdę dobrze, ale tak samo mogło czuć setki innych osób, które do stolicy przyjechały. Producent miał z tysięcy zainteresowanych wybrać dwustu – dodaje.

Studził własne emocje zgodnie z zasadą, że lepiej być mile zaskoczonym, niż niemile rozczarowanym.

Podstawa to koncentracja

Zadzwonili. Za pierwszym razem w czerwcu 2021 roku. Michał w popłoch może nie wpadł, ale zaczął intensywne przygotowania do startu. Choć widział je głównie z pozycji widza przed telewizorem, to wiedział doskonale, że każda przeszkoda to owszem test na sprawność, ale głównie na koncentrację.
- Myślałem tylko, żeby nie odpaść na pierwszym zadaniu – opowiada dalej.
Nagrania programu odbywają się w studiu w Arenie Gliwice. Malutki człowieczek kontra potężna hala. Uczestnicy mogli zobaczyć tor tuż przed samym startem, ale nie mieli prawa niczego na nim dotknąć. Strategia producentów nie była bynajmniej związana z dbałością o sprzęt.

- Chodziło z zaskoczenie zawodników – tłumaczy. - Po wyglądzie drążka nie da się ocenić, czy jest śliski czy szorstki, jak gruby albo jak cienki. Twardy, a może miękki – wylicza.

Przy pierwszym podejściu Michała pokonały tańczące kamienie zwane też grzybkami. Stopa postawiona na każdym, wprawiała go w ruch. Zaczynały wyginać się we wszystkie strony.
- Gdy postawiłem stopę na pierwszym i poczułem, jak pracuje, to cała pewność siebie ze mnie uciekła. Straciłem skupienie – opowiada. - Planowałem przejść po jednym, aż do końca. Przy trzecim, zmieniłem taktykę i postanowiłem przeskoczyć od razu na czwarty, zamiast spokojnie postawić nogę na trzecim. Wybiłem się z jednej nogi za szybko i nie doleciałem do celu, przez co wpadłem do wody.
Wyszedł z basenu i wiedział, że ostatniego słowa nie powiedział. Ninja, ja tu wrócę…

Nie powiedział ostatniego słowa

Po roku przeszedł te same eliminacje, casting i zaproszenie do studia na nagranie.
- Na pewno bogatszy o wiedzę, jak to wygląda – przyznaje.
I nie chodzi o moc świateł czy liczbę kamer, a choćby o to, że nie zawsze trzeba się poddać woli publiczności.

- To są zbawienne sekundy na odpoczynek – mówi już z powagą. - Ale gdy się słyszy, jak setki osób na widowni krzyczy „dalej, dalej, dasz radę”, to się automatycznie rusza dalej. A to często kończy się w wodzie, bo mięśniom zabraknie tych 30 sekund na odprężenie. Dlatego tak ważna jest koncentracja i wbicie sobie do głowy, że to ja decyduję o wszystkim – dodaje.

W drugim starcie zgubił go drążek. Źle złapany, bo okazało się, że był zamocowany na sprężynach.
Dzisiaj Michał wie, że powinien go złapać na ugiętych rękach. A zrobił to na wyprostowanych. Fizyki i praw nią rządzących, nie da się oszukać ani zmienić. Działają błyskawicznie.
- Zawisłem całym ciężarem ciała – wyjaśnia. - Sprężyny się naciągnęły i od razu oddały. Nawet nie wiedziałem, kiedy wpadłem do wody – dodaje.
Michała nie jest w stanie chyba nic zrazić, bo już planuje udział w kolejnych eliminacjach. Ambicja to jedno, ale starty traktuje, jak zabawę, sposób na zbieranie doświadczeń, spotkania z fajnymi ludźmi. Cóż, kto wie, czy za parę miesięcy Michał znów nie pojawi się na ekranie...

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto