Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gorlice. Miała osiem lat, gdy wstąpiła do straży. Jeździ do pożarów tak jak inni druhowie

Halina Gajda Noga
Pani Anna doskonale czuje się w bojowym mundurze. Przyznaje, że owszem, czasem zakłada szpilki i sukienkę, ale rzadko. Bo nigdy nie wiadomo, czy nie zabrzmi alarm
Pani Anna doskonale czuje się w bojowym mundurze. Przyznaje, że owszem, czasem zakłada szpilki i sukienkę, ale rzadko. Bo nigdy nie wiadomo, czy nie zabrzmi alarm Halina Gajda
Miała osiem lat, gdy wstąpiła do OSP w Bieczu. W sumie to nie bardzo miała inne wyjście - tata już tam działał, tak samo mama i starszy brat. Gdy mi to opowiada, to od razu pytam: co ośmiolatka może robić w strażackich szeregach? Ania, a dzisiaj w zasadzie pani Anna odpowiada krótko: pomagać ludziom. I tak jest już od 20 niemal lat.

W tym że Anna Huk - dzisiaj 27-latka - nie miała wyjścia, musiała wstąpić do OSP, nie ma przesady. Właśnie ze względu na rodzinne konotacje. Przy obiedzie o straży, przy kolacji o straży. Jak syrena zawyła - tata rzucał wszystko i biegł. Mama tylko zdążyła krzyknąć za nim: uważaj na siebie! Nawet nie wiadomo, czy słyszał, zaaferowany alarmem. Potem do druhów przystąpił starszy brat i jego szkolni, podwórkowi koledzy.

Porzuciła lalki dla remizy

Anka, w tych okolicznościach, była taka trochę „chłopięca”, więc poszła za mundurem. Rodzice nie mieli nic przeciwko. Jedyną ich rozterką było, żeby małej Anki ktoś nie rozdeptał, bo ciągle plątała się pod nogami starszyzny. Tym sposobem lalki poszły w odstawkę.

- Nie byłam jedyną małolatą w tym towarzystwie - śmieje się. - Starsi strażacy, którzy po akcji przyjeżdżali do remizy, niby jako kara za bliżej nieokreślone przewinienia, kazali nam zwijać węże, sprzątać auto, garaże. Tymczasem dla mnie i moich rówieśników była to największa nagroda i duma, że my mali, możemy też pomagać starszym druhom - wspomina.

Dzisiaj Anna jest już dowódcą zastępu. Zdarza się, że kieruje akcją ratowniczą. Odpowiada za ludzi, za ich zdrowie i życie. Jest twarda. Musi taka być.

- Najciekawiej jest, gdy w jednym samochodzie do jakieś akcji ratunkowej jadę ja w roli dowódcy, mój tata jako kierowca, a brat jako członek zastępu, którzy mi podlegają - opowiada. - Spokojnie, tata z bratem się nie buntują, a ja się nie wywyższam. Mamy być przecież skuteczni, a nie pokłóceni - dodaje już z powagą.

W praktyce akcje z rodzicem są takie same, jak wszystkie inne. Anna wydaje polecenia, zwracając się po imieniu. Jest stanowcza. - Do normalnych relacji córka-ojciec, brat-siostra wracamy po powrocie do domu - wspomina.

Kobieta, no wiecie z czym...

Dariusz Surmacz, oficer prasowy KP PSP w Gorlicach o Ani mówi dosadnie, po męsku: kobieta z jajami. I nie ma w tym nawet cienia szyderstwa. - Gdyby wszyscy mieli takie podejście do służby w OSP jak Anka, to świat byłby jak przez różowe okulary - porównuje. - Jeśli coś trzeba zorganizować, załatwić, przygotować, Ance wystarczy jedno zdanie i mam tysiąc procent pewności, że będzie zrobione, jak należy. Nie muszę nawet sprawdzać - podkreśla już z powagą.

Dodaje, że w szeregach OSP nie brakuje kobiet, ale Anna jest jedyną w Gorlickiem i w ogóle jedną z niewielu, które biorą czynny udział w akcjach. Obojętnie, czy jest to sadza w kominie, kot na drzewie, powódź, wypadek na drodze czy poważna akcja z udziałem kilkudziesięciu strażaków. - Tak się czasem zastanawiam, jak to jest, że ona ma taki posłuch wśród kolegów - mówi szczerze. - Anka na pewno nie jest maskotką do głaskania. Sam coś o tym wiem, bo nieraz zdarzyło nam się mieć odmienne zdania. Niejeden raz darliśmy koty. Potrafi bronić swoich racji, co nie zmienia faktu, że jest profesjonalistką - dodaje.

Nie dać się emocjom

Pani Anna na co dzień pracuje w bieckim ratuszu w wydziale gospodarczym. Często to praca w terenie, więc najwygodniejszy jest sportowy strój. Poza tym... - Gdy przychodzi wiadomość, że trzeba jechać na akcję, to szkoda tracić czasu na przebieranie butów, więc do pracy w szpilkach nie chodzę - mówi wprost.

Koledzy doskonale znają już scenariusz - gdy dzwoni telefon albo przychodzi wiadomość, że Anka ma jechać do pożaru czy wypadku, wiedzą, że wtedy lepiej nie wchodzić jej w drogę, bo rzuca wszystko i biegnie po schodach niczym sprinter.

- Wiedzą, że jestem wtedy zdolna staranować każdego, kto stanie mi na drodze - dowcipkuje sama z siebie.

Początkowo starsi koledzy próbowali ją, nazwijmy to wyręczać. Wkurzyła się raz i drugi. Powiedziała dosadnie, że taryfy ulgowej nie potrzebuje, sama zadba o siebie. Skoro tak, to proszę, rób, co trzeba - jak trzeba wynosić meble z płonącego domu, to wynosi. Jak przebierać stos siana w palącej się szopie, łapie za widły. Nie zawsze jest jednak tak, wydawać by się mogło, prosto. Szczególnie gdy w grę jednocześnie wchodzi życie i śmierć. Jak przy wypadkach komunikacyjnych. - Miałam tak już - poważnieje. - Wiedziałam, że ludzie, na których patrzę, nie żyją, a obok mnie byli ich bliscy, którzy potrzebowali natychmiastowej pomocy. Nie da się nazwać tego, co się wtedy dzieje w głowie i jaką walkę trzeba ze sobą stoczyć, by nie poddać się emocjom - tłumaczy.

Miała sekundę, może dwie, by znaleźć słowa. I nie chodziło o pokrzepienie żyjących, ale bardziej oddalenie rozpaczy, która zaczynała ich atakować z każdej strony. Drugi obraz, który zapadł jej w pamięci, to pożar libuskiego kościółka. Płomienie było widać z Biecza. Na miejscu języki ognia strzelające daleko w niebo, trzask konstrukcji, która w każdej chwili mogła się zawalić na głowy strażaków. Potem pożar w Empolu i tysiące ton płonących odpadów, oblepiający dym.

- Tego się nie zapomina - ucina.

Ja cię proszę, uważaj na siebie

W soboty wraz z kolegami z OSP prowadzi różne szkolenia dla Młodzieżowej Drużyny Pożarniczej np. kurs pierwszej pomocy. Ma na tym punkcie zdrowego bzika, bo przecież „starszych” ktoś będzie musiał kiedyś zastąpić. Raz, gdzieś na trasie zobaczyła, jak na poboczu kobieta próbowała wyciągnąć z auta mężczyznę. Anka nie myślała o swoich planach, zatrzymała się. Zaczęła reanimację, nie odpuściła jej ani na chwilę do przyjazdu karetki. Zrobiła też inne uprawnienia. Otóż może prowadzić wóz ratowniczo-gaśniczy. Wprawdzie mały, ale kto wie, co przyniesie przyszłość. - Trzeba by zacząć od prawka kategorii C - mówi, patrząc na ogromne volvo, które niedawno trafiło do bieckiej drużyny.

Nie jest bynajmniej krucha, ale gdy stoi przy ogromnej maszynie, jej głowa sięga mniej więcej do wysokości koła. Nawet szpilki by niewiele pomogły. - Może kiedyś się zdecyduję - mówi szczerze.

Nie wyobraża sobie życia bez straży. Gdy rozmawiamy, ciągle podkreślała, że jej siła, jest siłą całej drużyny.

Sama niewiele by zdziałała, Mówi: dziękuję, że mam takich fajnych ludzi wokół siebie, począwszy od rodziny, kolegów, przełożonych. Wyrozumiali, cierpliwi, pomocni.

- Bo dla mnie straż jest jak narkotyk - twierdzi z przekonaniem. - Mój narzeczony, gdy wybiegam ze spotkania, nie oponuje. Krzyczy tylko za mną: tylko uważaj na siebie - dodaje.

I jak to bywało z tatą, nie zawsze zdąży mu odpowiedzieć, że wszystko będzie dobrze.

ZOBACZ KONIECZNIE:

WIDEO: Mówimy po krakosku

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Obwodnica Metropolii Trójmiejskiej. Budowa w Żukowie (kwiecień 2024)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto