18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gorlice: leczy czy naciąga?

jad
Archiwum
W całej Małopolsce pojawili się uzdrowiciele. Odwiedzili już Kraków, Tarnów, Olkusz, Brzesko. Odwiedzili także powiat gorlicki. Leczą różnymi metodami: dotykiem, spojrzeniem, energią. Powołują się na nadprzyrodzone moce. Są najczęściej z egzotycznego kraju. Za wizyty w prowizorycznych gabinetach biorą krocie. Za kilku minutowy seans nawet 150 złotych. Co tak naprawdę dzieje się w trakcie spotkania z uzdrowicielem? Czy warto mu zaufać i zapłacić? Jak wygląda leczenie i czy może być ono skuteczne? Postanowiliśmy to sprawdzić.

Nasza dziennikarka poszła na spotkanie z filipińskim uzdrowicielem Reynaldo Mason Litawen, który odwiedził nasz powiat w ubiegłym tygodniu.
Czwartkowe popołudnie. Kilka minut przed 15. Jeden z okazalszych budynków w mieście. Na kilku kanapach siedzą starsi ludzie. Średnia wieku to około 50 lat. Wszyscy z oczekiwaniem wpatrują się w drzwi wejściowe. Jest około 40 osób. Uzdrowiciel spóźnia się ponad godzinę. Wystrój zupełnie nie pasuje do charakteru wizyty w tym miejscu. O przyjeździe Filipińczyka, podobnie jak wszyscy zebrani, dowiedzieliśmy się z ogłoszenia. Reklamuje się jako Uzdrowiciel z Filipin. Leczy wszystko: od nerwic, poprzez raka, a na zębach kończąc. Szereg jego możliwości wprawił nas w osłupienie.

Przybyli w oczekiwaniu przeglądają jego ulotki. Pod budynek podjeżdża luksusowe audi A8, auto warte ponad 130 tysięcy złotych. Z samochodu wychodzi człowiek o azjatyckim typie urody. Wraz z nim dwóch wysokich i postawnych facetów. Obaj są wytatuowani i mają ogolone na łyso głowy. Wyglądają na ochroniarzy. Mija kolejne 20 minut zanim uzdrowiciel będzie gotowy na spotkanie.

Dwa wynajęte pomieszczenia zamieniają się w rejestrację i izbę przyjęć. Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą miał na sobie podkoszulek przebiera się w koszulę i to właśnie on przepytuje ze schorzeń i dolegliwości. Nerwica, stres - wymyśliła nasza dziennikarka, kiedy przyszła jej kolej na wyjawienie przyczyny wizyty. Facet skrzętnie notuje i od razu chce zapisać na następną mówiąc, że takie choroby leczy się długo.
- Poniżej czterech, pięciu wizyt nie ma sensu schodzić - doradza.
Mężczyzna zapisuje na kartce schorzenia po angielsku. Z tym papierkiem pacjenci udają się do drugiego pokoju, gdzie przyjmuje uzdrowiciel, który nie mówi po polsku. Dzięki informacji zapisanej na kartce będzie wiedział co komu dolega. Na odchodne udziela instrukcji jak się należy zachować po wyjściu od uzdrowiciela.
- Przez najbliższe dziesięć godzin proszę się nie kąpać, unikać kontaktu fizycznego z innymi ludźmi, nie wolno także używać sprzętu elektronicznego. Odpada nawet korzystanie z telefonu komórkowego jak i stacjonarnego. To może zniszczyć energię przekazaną przez uzdrowiciela - instruuje.

W prowizorycznej poczekalni ludzie mówią przyciszonym głosem. Nikt nie wie, że jest pośród nich dziennikarka, więc bez zahamowań opowiadają o swoich doświadczeniach.
- Byłem kiedyś u innego uzdrowiciela w Nowym Sączu. Nic nie pomogło, ale może tym razem się uda - mówi mi staruszek w okularach.
Dzięki tej wierze jest skłonny wydać 150 złotych. Po chwili dorzuca.
- Ten facet na pewno panią wymasuje, ale z pieniędzy, bo w Sączu zapłaciłem pięćdziesiąt złotych - śmieje się staruszek, który przyszedł wyleczyć chorobę oczu.

W "gabinecie" zarejestrowanych pacjentów wita 30-letni facet o azjatyckim typie urody. Łamaną polszczyzną odpowiada na powitanie. Bierze kartkę. Na migi pokazuje, że trzeba położyć się na łóżku. Na czole chorego ląduje solidna porcja intensywnie pachnącej maści rozgrzewającej. Kilkoma wprawnymi ruchami jest wmasowywana w moją skórę. W między czasie facet mruczy coś w niezrozumiałym języku. Macha rękami i czyni znaki nad głową. Po kilku minutach pacjent opuszcza pomieszczenie. Spośród ludzi oczekujących na wizytę nikt nie przyznaje się do bezwarunkowej wiary w moc uzdrowiciela. Większość nawet nie wie jak on się nazywa. Budzi zainteresowanie swoją obcością kilkoma reklamami. Okazuje się, że większość rozmówców regularnie odwiedza uzdrowicieli.
- Nic nie zaszkodzi, a może coś pomoże? - zastanawia się pani, która przyszła wyleczyć kamienie w nerkach. Żadna z osób czkających na wizytę nie słyszała, żeby udało się kogoś wyleczyć. Mają nadzieję, że to na nich zdarzy się cud...

Współczesna medycyna nie ma dowodów na cudowne uzdrowienia, które zawdzięczać można uzdrowicielom. O komentarz poprosiliśmy Magdalenę Paruzel, zastępcę kierownika udziału internistyczno-endokrynologicznego w gorlickim szpitalu.
- Uzdrowienia się zdarzają, ale nikt nie umie wyjaśnić dlaczego i nie należy wiązać tego z mocą uzdrowicieli. Izba Lekarska nie ma żadnej kontroli nad "cudotwórcami". Często ludzie płacą krocie, wierząc, że to coś pomoże - ocenia lekarka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto