Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gorlice. Jak Historyk z wykształcenia został kowbojem w odległym paragwaju

Lech Klimek
Rafał (w czerwonej chustce) został nauczycielem w maleńkiej wiosce. Miał czterech uczniów, a dodatkowo opiekował się niepełnosprawnym Ignacjem (pierwszy z prawej).
Rafał (w czerwonej chustce) został nauczycielem w maleńkiej wiosce. Miał czterech uczniów, a dodatkowo opiekował się niepełnosprawnym Ignacjem (pierwszy z prawej). archiwum prywatne
W Paragwaju przez pół roku miałem być gaucho, czyli pasterzem bydła, zostałem nauczycielem - opowiada Rafał Łazur, gorliczanin, który przez ostanie trzy lata odwiedził prawie dwadzieścia państw.

W Paragwaju przez pół roku miałem być gaucho, czyli pasterzem bydła, zostałem nauczycielem - opowiada Rafał Łazur, gorliczanin, który przez ostanie trzy lata odwiedził prawie dwadzieścia państw.

Rafał to absolwent historii na krakowskim uniwersytecie pedagogicznym. Jak sam mówi, nie przypuszczał, że zostanie podróżnikiem, jego celem była praca dla Haus am Maiberg, czyli Akademii Edukacji Politycznej i Społecznej diecezji Moguncja w Niemczech. Ale tuż po obronie pracy magisterskiej wyjechał do USA.

- Chciałem tylko podszlifować angielski - mówi.

W Stanach nie tylko dokształcał się z angielskiego, ale też pracował. Sprzedawał pamiątki w małej indiańskiej wiosce nad Wielkim Kanionem w Arizonie. Gdy go pierwszy raz zobaczył, zaparło mu dech w piersiach.

- Tego widoku tak naprawdę nie da się opisać, to po prostu trzeba zobaczyć - dodaje z przekonaniem.

Uczył się niemieckiego i jazdy konnej

Po powrocie do Europy Rafał zaczął realizować swój cel, praca dla Akademii.

- Złożyłem tam aplikacje w ramach programu Erazmus - wspomina. - Niestety, okazało się, że nie spełniam jednego z warunków, znajomość języka niemieckiego. Trzy razy moje „podania” lądowały w koszu i nie miałem wyjścia, musiałem opanować niemiecki - dopowiada z uśmiechem.

Rafał nie chciał iść do szkółki językowej, postanowił uczyć się poprzez bezpośredni kontakt z językiem.

- Znalazłem sobie taki bardzo fajny program - opowiada. - Jego uczestnicy pracują dla różnych rodzin, przez pięć dni w tygodniu, dostają za to wikt i opierunek, a dodatkowo jakieś drobne kieszonkowe - dodaje.

Wybierał miejsca swojej pracy bardzo dokładnie, chciał połączyć dwa w jednym, nauczyć się niemieckiego i dodatkowo opanować jazdę konną.

- Pracował dla ośmiu rodzin w Austrii i w Niemczech - mówi. - Za każdym razem były to stadniny. W pierwszej hodowano koniki islandzkie, małe, ale bardzo dzielne. Muszę przyznać, że moja pierwsza przejażdżka to było wielkie przeżycie. Tam końmi zajmował się szalony Islandczyk. Wsadził mnie w siodło i pogoniliśmy galopem przed siebie. Bałem się i kurczowo trzymałem się grzywy. Jakoś udało się nie spaść. Potem było już lepiej - dopowiada z szerokim uśmiechem.

Pod koniec tego okresu Rafał spotkał człowieka, który sprawił, że został kowbojem. Był to mieszkający w Paragwaju Wolfgang, właściciel wielkiej fermy bydła. - To było całkiem przypadkowe spotkanie - wspomina. - Odbywało się jakieś przyjęcie, na którym pojawił się człowiek w wielki kowbojskim kapeluszu. Towarzyszyła mu zjawiskowa kobieta. Jak to w takich okolicznościach zaczęliśmy rozmawiać i wtedy padła ta propozycja, która całkowicie mnie zaskoczyła: - Zostań u mnie kowbojem - usłyszałem.

Kowboj musiał dobrze znać hiszpański

Propozycja wyjazdu do Ameryki Południowej zaskoczyła Rafała, ale po zastanowieniu postanowił podjąć wyzwanie. By mu sprostać, musiał nauczyć się, choć podstaw języka hiszpańskiego. Wyjechał do Hiszpanii, w góry prowincji Walencja. Tam zamieszkał w przyczepie kempingowej, razem z rodziną angielskich nauczyli, ich dziećmi i przyjaciółmi. To była kolejna szkoła życia i przyjaźni. - Spędziłem tam trochę czasu - opowiada. - Hiszpańskiego jakoś specjalnie nie opanowałem, ale mogłem pomieszkać z naprawdę wspaniałymi ludźmi, znów w bardzo międzynarodowym towarzystwie - dodaje.

Rafał był w zasadzie gotowy do podjęcia pracy kowboja, ale w Europie zatrzymało go to, o czym zawsze marzył. Praca dla Haus am Maiberg. - Paragwaj musiał poczekać - mówi. - Dla mnie ważniejsza była możliwość realizacji tego, co sobie wcześniej zaplanowałem - podkreśla.

Rafał trafił do miejsca szczególnego. To działający od 1955 roku ośrodek zajmujący się edukacja dorosłych i młodzieży, jego motto brzmi - Otwarci na dialog.

- Pracowałem tam rok i był to, jak dotychczas najlepszy czas w moim życiu - mówi Rafał.

Na podróż życia musiał sobie zarobić

W Niemczech odkładał pieniądze, miał przecież w perspektywie wjazd do Ameryki Południowej. To, co zaoszczędził w czasie pracy, wystarczyło na zakup aparatu fotograficznego i biletu lotniczego do Asunción. - Za cały bagaż miałem trochę ubrań w plecaku i kilka zapamiętanych słów po hiszpańsku - opowiada rozbawiony. - Z lotniska odebrał mnie Wolfgang i zawiózł na swoje ranczo, 10 tysięcy hektarów zagubionych w dżungli regionu Chaco i ponad trzy tysiące krów. Dostałem konia, siodło i zostałem kowbojem - dopowiada rozbawiony.

Z siodła za nauczycielskie biurko

Początki były ciężkie, bo miejscowi traktowali młodego Europejczyka, jak konkurenta i chcieli mu pokazać, kto tu rządzi: - Twarda szkoła, bez jakiejkolwiek taryfy ulgowej - wspomina Rafał. - Starałem się być dla nich miły. Potraktowali to jako słabość. Po trzech miesiącach uznałem, że muszę wywalczyć sobie miejsce w grupie. Wybrałem najsłabszego i udowodniłem im, że nie pozwolę sobie na żadne poniżania. Poskutkowało. Choć używałem tylko głosu, bez jakichkolwiek rękoczynów - dodaje.

W tym samym czasie, w którym Rafał zdobył poważanie kolegów kowbojów, gospodarz poprosił go o zajęcie się edukacją jego synów. Chciał, by prowadził z nimi konwersacje po niemiecku.

- Chętnie się zgodziłem - relacjonuje. - Choć miałem tam być jeszcze tylko dwa miesiące. Szybko okazało się, że zostałem wciągnięty do nauki pozostałych dzieci z małej miejscowej szkoły. Mała to żaden eufemizm, bo było tylko czworo uczniów - dopowiada.

Już po kilku dniach Rafał został sam z uczniami, stała nauczycielka Gloria, musiała na trochę wyjechać. Dwa miesiące zamieniły się w osiem. Został do końca roku szkolnego.

- Był tam też niepełnosprawny chłopczyk, Ignacjo - dodaje Rafał. - Nikt się nim wcześniej nie zajmował. Ja zrobiłem to chętnie - dodaje.

Bywały takie dni, że Rafał sam prowadził zajęcia w szkole, z synami Wolfganga po niemiecku, z pozostałym dziećmi po hiszpańsku. - A nagle do klasy wpadał roześmiany Ignacjo z okrzykiem: Ole! - na ustach i cały misterny plan nauki padał - opowiada. - Wszyscy wybuchali śmiechem i zaczynała się zabawa - dodaje.

Czas mijał szybko i Rafał wrócił do Europy. Już zapowiada, że jeszcze kiedyś odwiedzi Amerykę, tylko po to, by ją zwiedzić. - Mam sporo planów, bo to Azja, w której jeszcze nie byłem - zapowiada. - Chciałbym odwiedzić znajomych na Islandii i oczywiście Afryka - dodaje.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Polacy chętniej sięgają po krajowe produkty?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto