Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gorlice: Babcia Marysia zwykła mu mówić: słuchaj, kiedyś ci się to może przydać, kiedyś do tego wrócisz. Nie myliła się

Halina Gajda
fot. halina gajda
Rozmawiamy z Tomaszem Pruchnickim, miłośnikiem lokalnej historii, a na co dzień również inspektorem nadzoru budowlanego. Teraz naszym autorem tekstów w piątkowej rubryce Historia

Skąd się wzięła historia w technicznym życiu Tomasza Pruchnickiego?
Wszystko przez, a właściwie dzięki babci Marysi, która opowiadała o tym, jak to kiedyś w Gorlicach bywało - o ludziach, mieście, domach. O wszystkim.

I pewnie w kółko to samo.
Absolutnie. Babcia Marysia się nie powtarzała. Miałem 10 lat, gdy zmarła, ale i tak sporo się od niej dowiedziałem. Zresztą, miała zwyczaj powtarzać: posłuchaj, kiedyś sobie przypomnisz, przyda ci się. Potem byli nauczyciele, między innymi Anna Potocka-Chmura, która za wszelką cenę próbowała w nas zaszczepić miłość do przeszłości, wpajała w nas proste przekonanie - że Polska, mimo wszystko, ma trochę dłuższą historię niż Stany Zjednoczone. Łatwo jej nie było, bo trzeba wiedzieć, że chodziłem do Dwójki, najsłynniejszej chyba gorlickiej szkoły. Taka, wylęgarnia łobuzów. (śmiech)

Czemu aż łobuzów?
Powiem na swoim przykładzie - mieszkałem na ulicy zaliczanej do Dworzyska, a tam, nawet milicja bała się czasem zaglądać. (śmiech) A już zupełnie poważnie - domu, w którym mieszkałem, nie ma. Stał niemal naprzeciwko dzisiejszej szkoły „piątki”. Osiedle przy Krakowskiej dopiero zaczęło się budować, a wokół było pełno starych domów, jeszcze sprzed obydwu wojen, które miały przepastne strychy, zapełnione po brzegi wszelkim dobrem. I my, jako dzieci, w tym buszowaliśmy za zgodą dorosłych.

Znaleźliście coś ciekawego?
Uuu, same smaczki. Jak dzisiaj sobie o tym pomyślę, to mnie coś trafia, że to przepadło. Kto na przykład słyszał o planach budowy połączenia kolejowego między Gorlicami, a Wysową?

Kredką po mapie można wszystko narysować...
Jaką kredką, po jakiej mapie! To były konkretne plany budowy do realizacji. Jak to dzisiaj mówią, dokumentacja techniczna i wykonawcza. Pięknie to było wszystko rozrysowane przez inżyniera kolejnictwa, który specjalnie w tym celu został sprowadzony do Gorlic. Czasem znajdowaliśmy też dowody na hazard w wielkim świecie, czyli żetony z Monte Carlo, najpewniej z tamtejszych kasyn. Nie wspomnę już o oryginalnym wydaniu „Dni Wehrmachtu” po niemiecku. Wydanie opatrzone było nawet autografem samego Hitlera.

Co się z tym wszystkim stało?
Sam się zastanawiam. Właściciele, przynajmniej niektórzy, twierdzą, że zaginęło, sprzedali, wywieźli. A co się faktycznie stało, tego nie wiem. Dzisiaj byłyby to wyjątkowe dokumenty o ogromnej wartości i wcale nie chodzi mi o tę materialną.

Te babcine opowieści mnie mocno frapują...
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, nie były może odkrywcze, ale ważne, bo babcia nie skupiała się na polityce, tylko zwyczajnym życiu. Ot, choćby opowieści o tym, jak sobie radziła w czasie wojny.

A jak?
Pędziła bimber. Jak każdy wówczas w okolicy. Smaczek jest taki, że na podwórku stacjonowała bateria przeciwlotnicza, niemiecka oczywiście. A za ścianą, w pokoju na kwaterze byli Niemcy. Za „robotę” brała się, gdy ci wychodzili na służbę. Bimber był jak pieniądz, ale też wymieniało się go na naftę, mąkę, pewnie ubrania. W zależności kto, co potrzebował. Z sąsiadami zza ściany zaś, wymieniała cebulę na czekoladę lub konserwy.

Musiała być albo zdeterminowana, albo bardzo odważna. Myślę o tym bimbrze...
Ci Niemcy, którzy mieszkali w jej domu, to byli Ślązacy, mówili po polski i też nie byli najszczęśliwsi z powodu roli, która im przypadła. Bała się owszem, nie raz o tym wspominała, bo im bliżej był front, tym większy był ostrzał owej baterii przeciwlotniczej. Zresztą, te wojenne historie, to nie tylko od babci, ale też od znajomych ojca, z którymi spotykał się w soboty w Stróżówce.

Ile miał Pan wtedy lat?
Z pięć, może sześć. Gdy tato wracał z pracy, właśnie w sobotę koło południa, to potem często spotykał się z kolegami. Byli tam tacy, którzy pamiętali jeszcze pierwszą wojnę światową i opowiadali, choćby o niej, o tym, jak wyglądało miasto. Jak budowano cmentarze wojskowe, gdzie były okopy podczas działań wojennych, itp. Od tych ludzi znam historię pomnika powstańców styczniowych na naszym parafialnym cmentarzu.

Wszyscy to znają - uderzyła bomba, krzyż spadł.
No i tu bym dyskutował, bo z ich opowieści, które mocno utkwiły mi w pamięci, wiem, że on od początku był taki. Tak został zaprojektowany. Złamany krzyż miał był symbolem przegranego powstania. Nie mogły go powalić kule, bo dziury po nich, wyglądałyby inaczej. Poza tym ci znajomi ojca podkreślali, że krzyż był z betonu, bo inaczej nie utrzymałby „złamanej” formy. Gdyby miał stać - byłby kamienny. Jest jeszcze jeden dowód na sensowność tego, co mówili - gdyby krzyż miał stać, zbrojenie w nim miałoby strzemiona. A w tym przypadku ich nie było.

Podważa Pan jeden z najważniejszych elementów historii miasta.
Wiem, ale nie mam niestety żadnych namacalnych dowodów. Tylko opowieści ludzi zasłyszane w dzieciństwie. Tak samo, jak opowieści pana Pyki, który został wywieziony na roboty do Niemiec i tam pracował przy budowie schronów. Poznał skład mieszanki betonu, która gwarantowała trwałość i dużą odporność, co potem wykorzystywał w budowie grobowców na gorlickim cmentarzu. Był bowiem grabarzem na miejscowym cmentarzu. Z historycznych smaczków mam jeszcze jeden - któregoś dnia, na nasze podwórko zawędrował Drowniak, czyli nikt inny, jak Nikifor.

Tak po prostu?
Tak! Szukał kogoś. Pamiętam tę postać do dzisiaj. Żeby być delikatnym - wyglądał jak półtora nieszczęścia. Miałem wtedy może z sześć lat. Później, już jako dorosły facet, zacząłem szukać: kto to, co to, jak, gdzie. Tak było w zasadzie ze wszystkim - w dzieciństwie coś wpadło mi w ręce, potem, w dorosłości szukałem źródeł...

O czym będzie Pan pisał na łamach Gazety Gorlickiej?

Będę opisywał historię budynków i budowli znajdujących się w mieście i okolicy. Jak budowano, kiedy były zmiany i w miarę możliwości dla kogo powstały. Mam trochę źródeł własnych, trochę danych z zasobów archiwum Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków i Archiwów Państwowych. Dopóki są jeszcze te materiały, trzeba je przełożyć na bardziej dostępną formę. Może ktoś kiedyś w przyszłości sięgnie po nie, zastanawiając się, jak było onegdaj w Gorlicach. Andrzej Ćmiech pisał o ludziach związanych z Gorlicami, ja postaram się pisać o istniejących materialnych świadkach historii miasta i okolicy. O ile praca zawodowa i podróże pozwolą na cykliczność pisania artykułów.

Wiele ostatnio zniknęło z pejzażu miasta, bezpowrotnie...
No właśnie. Sami nie zawsze jesteśmy sobie w stanie przypomnieć, co w ostatnich dziesięcioleciach się zmieniło. Wiem natomiast, że gorliczanie rozsiani po świecie, z którymi czasem się spotykam w odległych krajach lub dzwonią, pytają, czy ten a ten dom jeszcze stoi. Albo, dlaczego w domu przy ul. Strażackiej 2 nikt nie mieszka? Dla nich Gorlice są takie, jakie zapamiętali w dniu wyjazdu. A dla nas? Sentyment. Dla młodych pokoleń - przystań do wyfrunięcia w świat, gdzie płacą więcej niż tutaj i są bardziej anonimowi.

WIDEO: Jak walczyć ze świątecznymi kaloriami?

Źródło: Tarnowskie Media sp. z o.o.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto