Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dzieciniec na Dworzysku był najpierw przedszkolem żydowskim

Tomasz Pruchnicki
Trzy nastolatki stoją u zbiegu ulic Krakowskiej, Krzywej, Krótkiej i św. Mikołaja. W tym miejscu jest studnia, z której korzystają mieszkańcy z okolicznych domów. Jest kwietniowe, ciepłe popołudnie 1967 roku. Dziewczęta jak to nastolatki rozmawiają i od czasu do czasu głośno się śmieją. Od strony Dworzyska ulicą Krzywą biegnie czterech chłopaków w wieku przedszkolnym i głośno recytują śpiewankę: „Hanka pasła baranka, zgubiła klucze, matka ją tłucze…”. Jednej z dziewcząt rumieniec pokrył twarz. Pozostałe zaczęły utyskiwać na chłopców.

Po drugiej stronie ulicy przy wjeździe z ulicy Krakowskiej w ulicę św. Mikołaja, przy podwójnym drewnianym słupie telefonicznym stoją „niby przypadkiem”, obserwując całą sytuację Marek, Zbyszek i Janek. Przywołują chłopców do siebie i każą im zaprzestać śpiewać. Nie tłumaczą, dlaczego Hance, która mieszka w budynku Karwacjanów 1 jest przykro, a oni stoją tutaj, bo nie mają śmiałości podejść do dziewcząt i rozpocząć rozmowę. Takie zwyczajne zachowywania nastolatków. Chłopcy po wysłuchaniu reprymendy od starszych kolegów, pobiegli w kierunku cmentarza.
Nazajutrz czterech kolegów rano, jak zwykle, po siódmej zjawiło się w przedszkolu na Dworzysku i w szatni coś sobie opowiadali. Po zmianie butów na pantofle, weszli do sali, gdzie wychowawczyni podniosła się zza swojego stolika i zabrała ich wszystkich w rejon kuchni, która znajdowała się za jeszcze jedną salą.
Tam z kuchni wyszła pani kucharka z groźną miną na twarzy i powiedziała do nich: - Jeśli jeszcze raz za moją Hanką będziecie wołać, to ja osobiście każdemu sprawię lanie wieszakiem i nie będę chodzić na skargę do waszych rodziców.
Chłopcy wysłuchali „wyroku”, stojąc obok siebie w rządku ze spuszczonymi głowami i na słowa wychowawczyni „co się mówi” złożyli deklarację, że incydent nie powtórzy się więcej. Byli już w grupie starszaków i od nich wymagało się więcej, bo za dwa miesiące mieli opuścić mury przedszkola. Wrócili do swojej grupy i nie mieli ochoty na zabawę.
Przedszkole na Dworzysku mieściło się w przedwojennym budynku przeznaczonym dla żydowskich dzieci. Na fotografiach z Yad Vashem widać budynek z napisem „Dzieciniec”. Po wojnie nie trzeba było przebudowywać obiektu, gdyż był przystosowany do całodniowego przebywania w nim dzieci. Znajdował się w głębi działki pomiędzy domem pana Wacławskiego i pani Kowalskiej, przylegając tylną ścianą do zakładu stolarskiego pana Szypulskiego.
Ogrodzenie działki od strony schodków na Blich i z tyłu uniemożliwiało samowolne oddalenie się przedszkolaka.
Droga z Dworzyska na osiedle jeszcze chyba nie była w planach. Po lewej stronie od wejścia przez bramkę był placyk bez trawnika, po którym bez przeszkód mogły biegać dzieci i zawsze ustawiały się tutaj w parach przed wyjściem na zewnętrzny spacer. Budynek przedszkola nie był duży. Po wejściu przez sześć schodków do korytarza na prawo znajdował się pokój pani kierownik i intendentki, a za nimi przylegało otwarte pomieszczenie szatni. Po przeciwnej stronie korytarza były drzwi prowadzące do dużej sali, w której była grupa starszaków ze stolikiem dla wychowawczyni i dalej bez ścianki działowej znajdowała się druga sala dzieci młodszych również ze stolikiem dla wychowawczyni.
Za tymi salami było okienko do wydawania posiłków i drzwi do przedszkolnej kuchni. Każda z sal miała po kilka niskich stoliczków, przy których były małe krzesełka.
W salach nie było dywanów ani wykładzin – dzieci bawiły się na parkiecie, który swoje lata świetności miał już dawno za sobą. W ogrodzie pomiędzy budynkiem przedszkola a budowanym blokiem przy dzisiejszej ulicy Kopernika 1 był plac zabaw, na którym znajdowały się różne, spawane z rurek i prętów urządzenia zabawowe.
Najbardziej obleganym urządzeniem była zjeżdżalnia, która miała dwa ślizgi- jeden dla chłopców drugi dla dziewcząt… Wiadomo, że dziewczęta wolniej wchodziły na platformę do zjazdu, a chłopcy jak to zwykle było rywalizowali między sobą, który więcej razy zjedzie. Na placu zabaw nawierzchnię stanowił trawnik. Przed schodami przedszkola po lewej stronie od dojścia była piaskownica, w której dzieci chętnie się bawiły.
Po obiedzie, gdy zbliżała się godzina trzynasta wszyscy obowiązkowo musieli „iść na leżaki”, które wyciągane były z szaf przy ścianie i rozkładane w dwóch rzędach. Osobno dla starszaków i osobno dla mniejszych dzieci.
Od kiedy w telewizji pojawił się serial „Czterej pancerni i pies” to Wiesiek, który mieszkał przy ulicy Buczka (dzisiaj Laskowskiego) i miał blond włosy, nazywany był przez kolegów „Jankiem”. Podczas zabaw w „pancernych” zawsze odgrywał tę rolę. Już wtedy dziewczęta miały swoich idoli i „Janek” cieszył się dużym powodzeniem. Przekładało się to zazwyczaj podczas leżakowania. Dziewczęta chciały mieć swoje leżaki jak najbliżej niego, a szczególnie Jadźka, która mieszkała przy ulicy Niepodległości, ale koledzy też chcieli trzymać się razem.
Do tego przedszkola przychodziły dzieci nie tylko z okolicy, ale również z centrum i nowych bloków przy ulicy Kołłątaja, Kromera i Niepodległości. Do grupy z „Jankiem” chodził także Cezary zwany „Dudusiem”, który mieszkał przy 1 Maja.
Przez wiele lat grono pedagogiczne i pracownicy nie zmieniali się. Dawna wychowawczyni, pani Mila, do dzisiaj rozpoznaje swoich wychowanków z tamtych lat, a oni odwzajemniają jej sympatię kłaniając się z daleka. Pamięta do dzisiaj imiona „tych z Dworzyska”. Długo może opowiadać o pracy pedagogicznej i atmosferze panującej w tym przedszkolu. Kierowniczką była pani Przybyłowicz, mieszkająca przy ulicy Hanki Sawickiej (obecnie Jagiełły). Spokojna i wielce wyrozumiała – prawdziwy pedagog. Po wybudowaniu przedszkola przy ulicy Krakowskiej (powyżej pawilonów przy Kopernika) przeszła tam, aby przez następne lata kierować tą placówką.
W tym czasie w mieście było kilka placówek przedszkolnych. Oprócz tego na Dworzysku było przedszkole w budynku tak zwanej „Ochronki” przy ulicy Ogrodowej. Było ono „miejskie” do 1990 roku, kiedy zwrócono siostrom zakonnym. W miejscu, gdzie dzisiaj stoi stacja trafo pomiędzy krytą pływalnią a halą sportową również znajdowało się przedszkole w wolnostojącym budynku z czerwonej cegły dla dzieci po tej stronie rzeki Ropy. Było także przedszkole „koło kina” wybudowane dla powstałych tam bloków mieszkalnych. Chłopcy z grupy starszaków z okolic Dworzyska rano sami przychodzili do przedszkola (przecież każdy był już duży i samodzielny…) ale aby wyjść po piętnastej wychowanka musiał odebrać rodzic lub starsze rodzeństwo.
Zazwyczaj odbywało się to w taki sposób, że któreś dziecko wychodziło z sali do szatni „wybrane” przez dorosłą osobę i wracało się wołając „Jurek do domu tata przyszedł”.
Pewnego razu chłopcy umówili się, że samodzielnie wrócą do swoich domów, aby udowodnić „swoją odpowiedzialność”. Umówiony kolega niepostrzeżenie wymknął się do szatni i wracając wypowiedział imiona trzech swoich kolegów, że rodzice przyszli i mają iść do szatni.
Pani wychowawczyni niczego złego nie spodziewając się, wzrokiem odprowadziła ich do drzwi i na tym pewnie afera by się zakończyła. Lecz chłopcy po opuszczeniu terenu przedszkola zatrzymali się pod budkami na Dworzysku, ciesząc się z wolności. Jakież było zdziwienie wychowawczyni, gdy drugi raz ci sami chłopcy wywoływani byli do szatni…
Następnego dnia chłopcy nie mogli siedzieć na małych krzesełkach przy stolikach, gdyż tylna część ciała była jeszcze w stanie gojenia się po aplikacji dyscypliny zwanej „paskiem”. Przez następne dwa miesiące nie mogli wołać do wyjścia swoich kolegów do momentu, gdy w drzwiach sali pojawił się rodzic lub ktoś dorosły z rodziny przedszkolaka.
W czerwcu na zakończenie każdy z grupy starszaków dostawał tak zwaną wyprawkę. Piórnik wyposażony w trzy ołówki, gumkę do mazania „myszkę” i strugaczkę do ołówków. Dodatkowo kredki w sześciu kolorach (tak zwane małe), dwa zeszyty w dwie linie oraz worek lniany na swój przydział. Ostatnia akademia dla rodziców i maluchów, które od września miały zająć ich miejsce w grupie starszaków i… samodzielność w poruszaniu się po mieście.
Dzieci z Dworzyska swój rejon miały w szkole numer 2. Ulica św. Mikołaja, Karwacjanów – rejon szkoła numer 1. W połowie lat siedemdziesiątych zburzono „stare” przedszkole na Dworzysku, nawieziono ziemi i gruzu i wybudowano nowe przedszkole według typowego projektu. Niestety źle posadowiony budynek i zlokalizowany na skarpie zaczął pękać. W stanie permanentnej walki o jego stan techniczny (palowanie, podbijanie fundamentów, itp.) przetrwał do 2012 roku, kiedy podjęto decyzję o jego rozbiórce.
Dzisiaj w tym miejscu jest parking ogólnodostępny bez pomysłu, co z tym miejscem zrobić dalej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto