Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Akumulatory ładuję na... ambonie

Halina Gajda
fot.halina gajda
Marian Swierz, dyrektor szpitala podsumowuje dziesięć lat pracy na stanowisku. Łatwo nie było Na poczatek dostał na biurko szescset pozwówze słynnej ustawy 203, adwokaci pochłoneli krocie

Dziesięć lat minęło. Gdyby raz jeszcze miał Pan wybierać, zdecydował by się Pan na dyrektorowanie w szpitalu?
Lubię wyzwania, nie boje się ich, lubię podejmować ryzyko więc pewnie tak.

Początki jakie były, każdy wie – milionowe długi, szpital na skraju bankructwa.
To prawda. Przystępując do konkursu nie miałem świadomości w jakiej kondycji jest szpital, nie spodziewałem się w jaką atmosferę przyjdzie mi wejść. Na dzień dobry, na biurku czekało na mnie sześćset pozwów ze słynnej ustawy 203, straty sięgały osiemnastu milionów złotych, kolejne siedem milionów to były zobowiązania wymagalne. W kasie pusto. Do tego jeszcze ogromna, czemu dzisiaj trudno się dziwić, nieufność załogi, fatalny sprzęt, stan techniczny całego obiektu daleko za obowiązującymi standardami. Słowem: rozpacz w każdym kącie.

Nie miał pan ochoty uciec?
Nie. Staram się wywiązywać ze swoich zobowiązań więc uznałem, że nie ma sensu roztrząsać kto zawinił, wracać do historii tylko trzeba coś z tym wszystkim zrobić, próbować poukładać. Jako anegdotkę powiem tyle: gdy pojawiłem się w szpitalu, w Gazecie Gorlickiej ukazał się wywiad ze mną. Do materiału dołączone było „moje” zdjęcie. Chochlik drukarski zadziałał tutaj bezbłędnie i zamiast mojego, pojawiło się zdjęcie ŚP ks. Kazimierza Martyńskiego z Lipinek. Na marginesie – społecznika, działacza, słowem, naprawdę wielkiego człowieka, kapłana.

Zdenerwował się Pan, że postawiliśmy na Panu „krzyżyk”?
Skąd! Pomyślałem, że to... znak, że ks. Kazimierz czuwał będzie nade mną. I chyba tak było. (śmiech) Mam do dzisiaj tę gazetową stronę.

Opieka przydała się bo...
Bo przez te dziesięć lat przyszło mi się zmierzyć ze strajkami, protestami, głodówką pielęgniarek, zwolnieniami. O tym jaka była atmosfera świadczy choćby to, że zostałem posądzony o rozkradanie majątku szpitala - gdy sprzedałem, bardzo korzystnie zresztą stare, przerdzewiałe kotły. Były ogromne, więc nabywca zdecydował się na transport nocą. Ktoś to zauważył, zinterpretował po swojemu i poszło w świat.

Najtrudniejszy moment to...
Chyba sprawy pracownicze a zwłaszcza potyczki związane ze wspomnianą ustawą 203. Wszystkie wygraliśmy, ale wynagrodzenia prawników i adwokatów pochłonęły krocie. O czasie spędzanym w sądach nie wspomnę. Ustawa rozbudziła wśród pracowników nadzieje na godziwe zarobki tylko „ktoś” zapomniał przeznaczyć na to pieniądze, a winnymi jak zwykle zostali dyrektorzy szpitali.

Światełko w tunelu zaczęło się pojawiać.
Zaraz po pierwszym roku. Ucywilizowałem kontakty z naszymi wierzycielami. Restrukturyzacja, modernizacja zaczęła przynosić efekty, szpital od pierwszego roku zaczął przynosić zyski. Owszem, czasem kosztem ludzi, ale inaczej się tego nie dało zrobić. Takim oddechem była decyzja o termomodernizacji budynku głównego, a potem pieniądze z Funduszu Norweskiego. Zaczął się remont trzech pięter szpitala. Co się działo, sami widzieliście, bo nie jeden raz organizowaliśmy konferencje prasowe.

Do dzisiaj zastanawiam, się, czy jest w szpitalu chociaż dzień bez remontu. Ciągle coś gdzieś stuka, jacyś budowlańcy się po korytarzach przemykają.
Rzeczywiście, chyba nie było dnia bez remontu. (śmiech)

Wracając do inwestycji – szpital miał trudną sytuację, gdyby coś nie wypaliło, poszedłby na dno. Nie miał Pan wątpliwości, gdy podpisywał umowę na tak duże inwestycje jak wspomniany remont z Norwega?
Miałem. I to milion. Ale nie było wyjścia. Wiedziałem, że jak wypali, to i tak sukces będzie miał wielu ojców i dobrze, jak coś pójdzie nie tak – szubienica będzie dla mnie. Zresztą zawsze uważam, że tam gdzie nie ma ryzyka, to osiągnięte efekty są najczęściej bardzo marne. Wielkim plusem tych dziesięciu lat jest to, że szpital nigdy nie był miejscem politycznych rozgrywek. Obojętnie, kto akurat rządził. Czy starosta Kochan przez krótki czas, czy starosta Wędrychowicz przez dwie kadencje - za szpitalem stali murem. Tak samo zarząd, Rada Powiatu, przewodniczący kolejnych kadencji. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że bez tej ich życzliwości i przekonania, ze szpital jest bardzo ważną instytucją dla mieszkańców powiatu, ważniejszą niż remont dróg i paru jeszcze innych spraw, sukces w dużej mierze nie byłby możliwy. A wiem, że nie wszędzie w innych powiatach tak jest. Czasem zgrzytało, pojawiały się emocje ale przy tak ważnych sprawach trudno uniknąć emocji.

Gdzie Pan ładuje akumulatory?
Zabieram sztucer i idę w las. Siadam na ambonie. I to wystarczy. Stamtąd świat widać z innej perspektywy. Posiedzę parę godzin i zawsze coś mi do głowy wpadnie albo przynajmniej się uspokoję i ochłonę od problemów.

Co jest najsłabszym ogniwem w szpitalu?
Chyba komunikacja personelu, zarówno lekarskiego jak i pielęgniarskiego z pacjentem. Wynika
z braku czasu, chęci, przyzwyczajeń. Potem mamy tego efekty, najczęściej mało przyjemne, uważam, że 70 procent problemów wynika z braku komunikacji personelu szpitala z pacjentem.

Wiele gorzkich słów pada pod kątem szpitalnego oddziału ratunkowego.
Wiem, ale się z tym nie zgadzam. Nie można uogólniać, jeżeli jest problem to trzeba go wyjaśnić, ale ten konkretny, wiele nieporozumień wśród pacjentów wynika z nieznajomości roli jaką powinien pełnić SOR, który z całą pewnością nie służy aby nie czekając w kolejce do specjalisty wybrać się do SOR-u żeby tam „zaliczyć” pełną diagnostykę. Nie czarujmy się, patrzymy zarówno na SOR jak i cały szpital przez pryzmat filmowej Leśnej Góry albo dra. Hausa. Tymczasem Gorlice to rzeczywistość, namacalna. Uważam, że mamy naprawdę dobrych specjalistów w oddziale ratunkowym, przyjeżdżają do nas pacjenci z Nowego Sącza, mówią że u nas jest szybciej. Te historie o wielogodzinnych kolejkach, czekaniu, braku lekarzy, to często wynik tego, że gdzieś tam na tym oddziale, za jakimiś drzwiami personel próbuje ratować czyjeś życie. I tu wracamy do słabego punktu: komunikacji. Bo nikt z oczekujących na przyjęcie nie wie, co się dzieje, bo nikt im nie powiedział: musicie czekać, bo ktoś jest w poważniejszym stanie. Nie zawsze takiej informacji możemy też udzielić. Pacjenci w SOR są obsługiwani nie według kolejności zgłoszenia się do Oddziału ale wg stopnia zagrożenia życia !.

A lekarze?
Chętnych do pracy w oddziale jest niewielu. Przez stres, tempo pracy, ogromną odpowiedzialność, ryzyko popełnienia błędu z powodu krótkiego kontaktu z pacjentem. Jednym z powodów jest lokalizacja Szpitala, dalej od centrów medycznych niż my, mieszkać się już nie da. Chyba, że gdzieś w środku Bieszczad. Z Krakowa do Tarnowa dojedziemy jeszcze jako tako, a potem to już nic tylko wyboje – stracony na dojazdy czas.

Tylko opowieści o wpięciu do autostrady to pieśń przyszłości. Za kilkanaście lat, jak dobrze pójdzie, może i będzie. My zaś potrzebujemy rozwiązań tu i teraz.
Wiem o tym. Tylko na nasze ogłoszenie o pracy dla lekarzy nie ma zbyt wielkiego odzewu. Młodzi chcą do dużych ośrodków, nie do powiatowych szpitali. Choć ostatnio widzę światełko nadziei - spore zainteresowanie rezydenturami w naszym szpitalu z uwagi na warunki pracy, jakość udzielanych świadczeń. Mam nadzieję, że sporo młodych lekarzy wybierze Gorlice jako miejsce dalszej pracy.

Dzisiaj, największe zagrożenie dla gorlickiego szpitala to...
Hmmm, rozwiązania systemowe na górze. Tutaj, na swoim podwórku sobie poradzimy, ale najgorzej jest jak rządzący biorą się za rozwiązywanie problemików, a problemy zostają bo zbyt często patrzą tylko na słupki wyborcze. To dotyczy nie tylko nas, ale wszystkich mniejszych szpitali. Chciałoby się powiedzieć: dajcie nam spokój, nie przeszkadzajcie, a my sobie poradzimy.

Cel na najbliższe dziesięć lat?
(śmiech) Ups. Zaskoczony jestem – dziesięć lat?! Dokończenie remontu starego szpitala. Jak się to w końcu uda zrobić, będziemy mieli jeden z najładniejszych budynków w mieście. Utrzymanie jakości świadczonych usług, rozwój działalności zwłaszcza myślę o ludziach w podeszłym wieku, na pewno także hospicjum.

Stracona szansa Pana dekady w szpitalu.
Zdecydowanie połączenie z Jasłem. To nawet nie moja osobista porażka – bo pomysł był mój,
ale porażka racjonalnego myślenia - pomysł, który do dzisiaj uważam za naprawdę dobry umocniłby pozycję obu szpitali. Dzisiaj, z perspektywy czasu wydaje mi się, że taki efekt był z góry przesądzony. Argumentów merytorycznych za takim rozwiązanie było aż nadto. Górę wzięła jednak polityka po stronie sąsiedniego powiatu, ambicję lokalne niczym nie poparte, sympatie – sam nie wiem co.

Tak na zakończenie – na jubileusz pracy dostał pan od starostwa rzeźbę św. Huberta z marsową miną. Ma Pan ją w gabinecie?
Tak, ale nie tym szpitalnym, tylko w domu. Jeszcze się nie przyzwyczaiłem i jak wchodzę do pokoju, to wzdrygam się myśląc, że Ktoś tam stoi. (śmiech)

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto