Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Krzywa-Banica. 77 lat temu nad Banicą zestrzelony został bombowiec Halifax. Historię lotu i załogi odkrył Aleksander Gucwa

Halina Gajda
Halina Gajda
27 sierpnia, dokładnie o godzinie 14 w Krzywej-Banicy rozpoczną się uroczystości 77. rocznicy zestrzelenia bombowca Halifax. Historię lotu i jej załogi przez lata zgłębiał Aleksander Gucwa, sękowianin. Przypominamy ją dzisiaj, tym bardziej, że dzięki jego pracy udało się odtworzyć historię ważną nie tylko dla regionu, ale przede wszystkim dla rodzin lotników, którzy wówczas zginęli.

Aleksandrowi Gucwie ustalenia zajęły mu ponad trzy dekady. Przez ten czas gromadził dokumenty, przeszukiwał archiwa, gromadził szczątki samolotu, który w 1944 roku wracał znad walczącej w powstaniu Warszawy i został zestrzelony właśnie nad Banicą. Dotarł też do rodzin polskich lotników, które były przekonane, że bliscy zginęli nad Adriatykiem, a ich szczątki pochłonęło morze. Dzisiaj mogą zapalić znicz przy pomniku poległych.

Wszystko zaczęło się w 1973 roku.

- Przyjechałem do szkoły w Krzywej, na konferencję nauczycieli. Takie spotkania były wtedy niezwykle popularne – opowiadał nam. - Od razu zainteresowała mnie sterta złomu za budynkiem. Był dziwny, bo złom na wsi to raczej garnki, kawałki metalu, czasem rurka. A tam kawałki blachy, niczego nie przypominające.

Ówczesna kierowniczka szkoły Maria Janik odpowiedziała mu więc, że owszem, zorganizowali zbiórkę, że dzieci przyniosły te „dziwne” elementy z lasu, z miejsca, gdzie dawno temu rozbił się samolot - wspominał.
Ciekawość wzięła górę, zaczął myszkować, gdzie się tylko dało - pytał ludzi, szukał materiałów, dokumentów, wspomnień. Zajęcie trochę jak dwanaście herkulesowych prac, tym bardziej że dla historyków temat był oczywisty - tragedia samolotu miała początek nad Olszynami, gdzie rzekomo na skutek ostrzału maszyna straciła skrzydło i niejako siłą rozpędu doleciała do Banicy, gdzie ostatecznie się rozbiła. Ów samolot to Liberator, który wystartował z bazy w Brindisi we Włoszech, by nieść pomoc walczącej w powstaniu Warszawie.

Owocne studenckie eksploracje
Przełomem był 1994 rok, gdy do Banicy przyjechało dwóch studentów historii Uniwersytetu Warszawskiego, którzy przeszukali miejsce katastrofy i znaleźli tabliczkę znamionową. Wtedy historia uchyliła nieco rąbka tajemnicy. Okazało się, że las kryje szczątki samolotu Halifax, który wystartował z bazy we Włoszech. Z Olszynami miał tyle wspólnego, że podobnie jak Liberator, dokonywał zrzutów z pomocą dla powstańców. Tabliczka była punktem wyjścia i swoistą motywacją, by szukać dalej. Tym bardziej że na wzgórzu w Krzywej, tuż przy drodze, stał pomnik pamięci lotników.

- Tyle tylko, że napis na nim głosił, iż byli nieznani z imienia i nazwiska, a sama katastrofa wydarzyła się we wrześniu 1944 roku – opowiadał nam Aleksander Gucwa.

Pewna była tylko jedna informacja. Mianowicie o tym, że zanim samolot rozbił się, wyskoczył z niego jeden z lotników. Nie otworzył mu się jednak spadochron, zginął na miejscu.
- Okazało się, że tym, który próbował się ratować, był kapitan nawigator Franciszek Omylak - dodaje.

Na miejscu katastrofy szybko pojawiły się niemieckie patrole. Okupant nakazał zebranie szczątków pilotów do jednej trumny. Kapitan Omylak, znaleziony kawałek dalej, został pochowany do innej. Pochówek podczas wojny to drobny szczegół. Okazał się jednak kluczowy dla całej sprawy. Jeden z historyków-amatorów uznał bowiem, że dwie trumny oznaczają dwóch pochowanych.
- Ponieważ w Olszynach znaleziono ciała tylko pięciu lotników, uznał, że to jedna i ta sama załoga - opisuje.

Królewskie lotnictwo dało potwierdzenie
Od 1994 r. historią zestrzelenia Halifaxa zajmował się Tomasz Sikorski z Warszawy i dr hab. Andrzej Olejko z Uniwersytetu Rzeszowskiego, dając podwaliny do prawdziwej historii zestrzelenia maszyny. W miejscu katastrof pojawił się również dr Krzysztof Wielgus z Politechniki Krakowskiej. Zebrał szczątki samolotów z Banicy i Olszyn. W muzeum Królewskich Sił Lotniczych RAF w Londynie przeprowadzona została szczegółowa ekspertyza.
- Ostatecznie potwierdziła, że zestrzelony w Banicy samolot to Halifax, a zestrzelony bombowiec w Olszynach to Liberator - dodaje.

Udało się też dokładnie ustalić z imienia i nazwiska członków załogi. Mimo iż od katastrofy minęło kilka dekad, miało to ogromne znaczenie. Gdzieś w świecie żyli przecież potomkowie tych ludzi. Przez lata utrzymywani w przekonaniu, że samolot rozbił się nad Adriatykiem, a szczątki pochłonęło morze. Taką wiadomość przekazało im bowiem dowództwo RAF-u.

- Gdy poszperałem głębiej, okazało się, że podczas lotu, w maszynie zepsuło się radio, a ponieważ załoga długo nie podawała informacji o swoim położeniu, uznano, że wpadła do wody - opisywał.

Rodzinne poszukiwania na obu półkulach
Za punkt honoru postawił sobie dotarcie do żyjących członków rodzin. Mozolne szukanie, niczym igły w stogu siana, o dziwo przynosiło efekty. Pomocny okazał się internet, w wirtualnej sieci umieścił zebrane materiały. W grudniu 2008 roku, jako pierwsza, z Australii, odezwała się córka kapitana Franciszka Omylaka. Wzruszona - ojca nigdy nie poznała, bo przyszła na świat, gdy ten był na wojnie - udostępniła kontakt do reszty rodziny.

- Dzięki niej dotarłem do rodzin pozostałych sześciu lotników - chwalił się. Reakcje wszędzie były takie same - zaskoczenie, a potem wzruszenie i wdzięczność. Tym bardziej że rozrzuceni po świecie, po bliskich mieli tyle, co po katastrofie wysłał im RAF. Zazwyczaj były to drobne rzeczy osobiste, pamiątki, które mieli przy sobie na froncie. Osobną kwestię wciąż stanowił pochówek.

- Wiedziałem, że na początku lat osiemdziesiątych ekshumowano mogiły lotników i przeniesiono je do brytyjskiej kwatery na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Tyle tylko że szczątki z Banicy dołączono do tych z Olszyn – opowiadał jeszcze.

Zebrane materiały i dokumenty potwierdzone przez Królewskie Siły Lotnicze sprawiły, że na mogiłach pojawiły się stele z właściwymi nazwiskami, datami i stopniami wojskowymi.
- Po jednej stronie leżą lotnicy z Liberatora z Olszyn, a po drugiej ci z Halifaxa – mówił nam.
Nowy pomnik stanął też w Banicy. To tam spotkały się rodziny lotników.

- Przez blisko 70 lat załoga Halifaxa była bezimienna. Teraz rodziny mają miejsce, by spotkać się i oddać cześć bliskim – wspominał dalej.

W potoku w Wołowcu odnalazły się drzwi wejściowe od Halifaxa.
- Nie ma w tym nic dziwnego, bo szczątki samolotu rozsypały się po okolicy. Mieszkańcy przez lata zbierali je, wykorzystując często w gospodarstwie - opowiadał. - Bieda wymuszała szukanie rozmaitych rozwiązań, przydawała się każda śrubka - podkreślał.
Wszystkie szczątki trafiły do Muzeum Lotnictwa Polskiego do Krakowa. Po dokładnych badaniach zostały zwrócone do gminy Sękowa. Dwadzieścia skrzynek wypełnionych czeka na miejsce na ekspozycję.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto