Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gorlice. Lek. Hubert Szurmiak: Nie wyobraża sobie pracy poza OIOM-em, bo ratowanie życia jest uzależniające

Halina Gajda
Halina Gajda
Lekarz Hubert Szurmiak jest rezydentem na oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii gorlickiego szpitala, koordynatorem transplantacyjnym
Lekarz Hubert Szurmiak jest rezydentem na oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii gorlickiego szpitala, koordynatorem transplantacyjnym archiwum
Rozmawiamy z lek. Hubertem Szurmiakiem, rezydentem na oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii, koordynatorem transplantacyjnym.

Zacznę tak: jest Pan na pewno jednym z najmłodszych lekarzy w gorlickim szpitalu. Na dodatek - koordynatorem do spraw transplantacji. Jeśli chodzi o to ostatnie, to chyba pierwszym w gorlickim szpitalu certyfikowanym i zatrudnianym również przez Poltransplant. Jakie są Pana zadania, jako koordynatora?
W transplantologii tylko od naszej świadomości i dobrej woli zależy, czy ludzie z nieuleczalnie chorymi narządami, będą mieli szansę na życie. Zadaniem koordynatorów jest zrobić wszystko, by ta wiedza pośród ludzi była coraz większa. Jest wiele mitów, z którymi trzeba walczyć, jak choćby z traktowaniem ciała po pobraniu. Mogę zapewnić, że traktowane jest z wielkim szacunkiem, dbałością i delikatnością. Tak, by rodzina nie była narażona na żadne przykre doznania. A ja? Cóż. Nie wyobrażam sobie życia zawodowego poza OIOM-em, innej specjalizacji, niż anestezjologia, bo ratowanie życia jest uzależniające.

Powszechna opinia jest taka, że młodzi lekarze omijają lecznice na peryferiach. Bo wszystko jest w nich nie takie: prestiż, zarobki, możliwości...
Do Gorlic najpierw trafił mój ojciec, też anestezjolog, na stanowisko ordynatora oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii. Po rozmowie z nim i dyrektorem Marianem Świerzem i ja znalazłem się w Gorlicach.

Hmmm. Ojciec i syn pod dachem jednego oddziału. Dyrektor nie bał się, że może zacząć trzeszczeć?
Jak widać nie. (śmiech) Myślę, że w naszym przypadku to dobre połączenie. Świetnie się dogadujemy i uzupełniamy - ojciec wnosi ogromne doświadczenie, z którego staram się czerpać, ile mogę, za co chciałbym mu bardzo podziękować. Natomiast ja staram się wnieść dużo energii i pasji do rozwoju w tej dziedzinie medycyny, efektem czego ma być pomoc jak największej grupie chorych.

Czy szpital powiatowy, może być areną dla koordynatora do spraw transplantacji?
Każdy szpital jest taką areną. Sytuacje, w których dochodzi do śmierci mózgowej, która przecież jest punktem wyjścia dla pobrania organów, dzieją się wszędzie. W szpitalach powiatowych też. Z różnych powodów. Najczęściej są to pęknięcia tętniaka, długotrwałe zatrzymania krążenia, wypadki, ale też inne sytuacje. Nie bez powodu transplantację określa się jako „dar życia”. To niejednokrotnie jedyna nadzieja dla ciężko chorych. Tak naprawdę cały personel medyczny, który bierze udział w całej procedurze - jesteśmy na końcu tego medycznego gigantycznego przedsięwzięcia. Bohaterami są bliscy pacjenta, którzy wyrażają zgodę na pobranie. My mamy wiedzę i narzędzia, ale bez ich „tak”, na niewiele się zdadzą, choć w świetle polskiego prawa każda osoba zmarła może być potencjalnym dawcą tkanek i narządów do przeszczepienia, jeśli za życia nie zgłosiła sprzeciwu do Centralnego Rejestru Sprzeciwów prowadzonego przez Polstransplant.

A oświadczenie woli? Wielu ma takie w portfelu.
Z prawnego punktu widzenia - podobnie. Ma tylko charakter informacyjny. Jest wskazówką dla rodziny.

Jak się zadaje takie pytanie? Myślę oczywiście o rozmowie z rodziną w sprawie pobrania.
Trzeba to robić z wielką delikatnością, ale też wszystko wyjaśnić. Przygotować rodzinę etapami. Medycyna jest teraz na tak zaawansowanym poziomie, że jesteśmy w stanie stwierdzić śmierć mózgową ze stuprocentową pewnością. Wykonuje się wiele badań laboratoryjnych i obrazowych i konsultacji, do których mają dostęp zespoły pobierające w całej Polsce. Proces zamyka dwukrotne badanie lekarskie. Pierwsze wykonane przez specjalistę anestezjologii i intensywnej terapii. Drugie wykonane zostanie po ściśle określonym czasie przez specjalistę wykonującego pierwsze badanie wraz ze specjalistą neurologii bądź neurochirurgii. Staram się oswoić bliskich z myślą, że nic więcej nie da się zrobić, ale jednocześnie uświadomić, że w pewnym sensie to wcale nie musi być koniec. Że gdzieś jest ktoś, kto dzięki organom ukochanego męża, brata, córki, siostry, żony, może żyć. Że tak naprawdę, mogą dać radość wielu innym rodzinom, choć sami będą musieli zmierzyć się z bólem po stracie ukochanej osoby i żałobą. Po każdej takiej rozmowie odsyłam rodziny do domu, by porozmawiali bez mojej obecności, poczucia presji. Nawet jeśli mieliby się przy tym posprzeczać, wykrzyczeć, popłakać. To musi być ich wspólna, świadoma decyzja, bo to oni zostają na ziemi. I jak bywa z odpowiedzią? Coraz częściej się zgadzają. Mam kontakt z bliskimi pacjentów, od których pobranie organów koordynowałem. To, jak już wspomniałem, bohaterowie.

Chcą wiedzieć, czy przeszczep się powiódł?
Zdarza się.

I co mówią, gdy Pan dzwoni i mówi, że jest dobrze, że serce bije, nerka pracuje...
Zazwyczaj „to dobrze”. Dziękują. Słychać ulgę, schodzący ciężar.

A biorcy? Jak oni się zachowują?
Zawsze podkreślają, że są bezgranicznie wdzięczni, że modlą się za tych, dzięki którym żyją. A ja sobie - trochę humorystycznie - myślę wtedy, że chciałbym, żeby tyle osób, modliło się za mnie. Może dzięki temu bramy nieba trochę szerzej się by się kiedyś dla mnie otworzyły. (uśmiech)

Mówił Pan na początku: przeszczep to ogromna logistyczna akcja…
Największe pobranie wielonarządowe, w którym brałem udział, dokonało się w Zakopanem. Pracowały przy nim ekipy transplantacyjne z Krakowa, Katowic, Zabrza i Gdańska. Ta ostatnia wymagała przygotowania największej logistyki, bo musieli przylecieć na lotnisko do Balic, z niego do nas do Zakopanego już karetką. Podobnie w drugą stronę. Gdy chodzi na przykład o nerki, margines czasu, który może upłynąć od pobrania do wszczepienia, jest nieco dłuższy, to w przypadku serca mamy zaledwie cztery godziny. Ono na brak krążenia i tlenu jeszcze szczególnie wrażliwe. W czasie, gdy my w Zakopanem pobieraliśmy serce, w Zabrzu lekarze „usuwali” chore serce biorcy, by zrobić miejsce dla tego nowego. Samo przygotowanie do pobrania to też nie lada wyzwanie. Musimy zapanować nad pacjentem, który powoli odchodzi na drugą stronę. A my na swój sposób ciągniemy go w naszą stronę. Każdy z organów jest inny, upływające minuty nie są naszymi sprzymierzeńcami. Stąd bywa nerwowo.

Koordynator ma prawo do łzy, westchnienia, ściśniętego gardła?
Pewnie, że tak! Poza Gorlicami pracuję też w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu, a konkretnie Oddziale Kardiochirurgii, Transplantacji Serca i Płuc oraz Mechanicznego Wspomagania Krążenia, w zespole kierowanym przez prof. n. med Michała Zembalę. Powiem jedno: dzieje się magia, jak takie „nowe” serce zaczyna bić w kimś innym. Tak brzmi Życie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Grupę krwi u człowieka można zmienić, to przełom!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto